O. Krzysztof Kowalski, paulin, prowadził już wiele rekolekcji maryjnych, m.in. w Pułtusku, Przasnyszu i Mławie. Swoim doświadczeniem dzieli się w rozmowie z Wojciechem Ostrowskim.
Jakich owoców peregrynacji możemy, powinniśmy się spodziewać?
To trzeba zostawić Panu Bogu. Bo byście tutaj chcieli od razu zasiać, włączyć kombajn, żeby skosić, wymłócić i widzieć. Wzrost daje Pan Bóg. A to, co się dzieje głosząc słowo Boże, Panu Bogu zostawiamy.
Był ojciec kiedyś przewodnikiem grupy "Srebrna 15" Warszawskiej Pielgrzymki Pieszej na Jasną Górę, w której pielgrzymowały także osoby z Przasnysza? Jak zapamiętał ojciec pielgrzymów z tego miasta?
Bardzo mocno zapamiętałem pielgrzymów z Przasnysza. To była taka grupa zorganizowana, zgrana, z całym zespołem muzycznym i wszystkim, co jakoś było potrzebne na pielgrzymce. Po tym względem Przasnysz zawsze był na pierwszym miejscu. Szli ojcowie pasjoniści, więc byli pomocą w głoszeniu słowa Bożego i prowadzeniu różnych modlitw. Wielką radością były ogniska czy mecze. To też jest związane z pielgrzymką, tworzy pewną atmosferę radości, wspólnoty i braterstwa. Chodziłem na pielgrzymki z młodzieżą z parafii w Wieruszowie, gdzie kiedyś pracowałem, zanim zostałem kierownikiem grup 15. Niektóre osoby z Przasnysza, pożeniły się i powychodziły za mąż z osobami z Wieruszowa. To ładnie połączyło – taka znajomość, która zrodziła też rodziny. Znam i pamiętam niektórych. Przetrwały przyjaźnie: wiem, że niektórzy odwiedzają się, piszą do siebie i dzwonią.