Kim był Benedykt XVI w naszych oczach i jaka była misja tego człowieka w białej sutannie, nie tylko dla teologów?
Pod koniec listopada 1981 r. do Kolegium Polskiego w Rzymie, gdzie studiowałem, przyszedł ks. Adam Boniecki, pierwszy redaktor naczelny polskiej edycji "L’Osservatore Romano", i zapytał, czy ktoś z nas wie coś o teologii kard. Josepha Ratzingera i mógłby o niej napisać. Kardynał został właśnie prefektem Kongregacji Nauki Wiary. Zgłosiłem się. "Coś" wiedziałem o "Wprowadzeniu w chrześcijaństwo", które czytałem tuż po studiach seminaryjnych i w swoich pierwszych homiliach chętnie korzystałem z przykładów z tej książki. Przywoływałem zwłaszcza ten o klownie, który zostaje posłany przez dyrektora cyrku, aby ostrzec mieszkańców pobliskiej wioski przed pożarem. Klown biegnie, ale ponieważ jest ubrany w swój charakterystyczny strój, wieśniacy nie słuchają go, przekonani, że doskonale ogrywa swoją rolę, chcąc zwerbować jak najwięcej widzów na przedstawienie. W końcu ogień przenosi się przez ściernisko do wioski... Tak Joseph Ratzinger opisywał postawę tych, którzy w latach posoborowych uważali, że wystarczy dostosować się do świata, zdjąć koloratkę, "unowocześnić" liturgię, zrezygnować z "kłopotliwych" dogmatów i pożaru nie będzie... Boniecki to opublikował i taki tytuł nosi mój pierwszy artykuł: "Joseph Ratzinger prefektem Kongregacji Nauki Wiary".
Mało kto wie, ale Ratzinger jako jedno ze swoich zadań: zadań księdza, teologa, papieża, stawiał obronę wiary prostego człowieka, wiary swojej mamy, ojca, tyle lat wiernej siostry Marii. Wspominając swoją matkę, zanotował niezwykłe zdanie: "Nie znalazłem żadnego tak przekonującego świadectwa wiary, jak czyste i nieskażone człowieczeństwo, które zostało ukształtowane przez wiarę w moich rodzicach i w wielu innych ludziach, których dane mi było spotkać". Ilu z nas mogłoby napisać to samo? "Człowiek, który chce być tylko »uczony«, »roztropny« – zauważał - czyni siebie bogiem i traci przez to jednocześnie Boga i siebie samego. Tam natomiast, gdzie zachowana jest możność mówienia »Ojcze«, pojawia się synostwo […]".
Uważał, że tylko taki może być punkt wyjścia prawdziwej teologii. I tylko w tej perspektywie realizował zasadnicze zadanie, jakie przed sobą zawsze stawiał – zadanie wydobywania rozumności wiary. Dowód? Opublikowany w tych dniach testament duchowy, w którym oprócz wzruszających słów wdzięczności, znalazł się tylko jeden teologiczny apel, właśnie ten, dotyczący relacji rozumu i wiary: "Trwajcie mocno w wierze! Nie dajcie się zwieść! Często wydaje się, że nauka - z jednej strony nauki przyrodnicze, a z drugiej badania historyczne (zwłaszcza egzegeza Pisma Świętego) – byłyby w stanie zaoferować niepodważalne dane, pozostające w sprzeczności z wiarą katolicką. Jest inaczej, przeżywałem od dawna przemiany w naukach przyrodniczych i mogłem widzieć, jak topniały pewniki, pozornie świadczące przeciw wierze, jak okazywały się one nie nauką, lecz interpretacjami filozoficznymi tylko pozornie należącymi do nauki; przy czym, oczywiście, również wiara w dialogu z naukami przyrodniczymi nauczyła się lepiej rozumieć granice swoich twierdzeń, a więc swoją specyfikę. Od 60. lat towarzyszę drodze teologii, w szczególności także nauk biblijnych, i zaobserwowałem, jak wraz ze zmieniającymi się pokoleniami, upadały tezy, które wydawały się niewzruszone, jak okazywały się one jedynie hipotezami; tezy pokolenia liberałów (Harnack, Jülicher itd.), pokolenia egzystencjalistów (Bultmann itd.), pokolenia marksistów. Widziałem i widzę, jak z plątaniny hipotez wyłaniała się i wciąż wyłania rozumność wiary. Jezus Chrystus jest naprawdę drogą, prawdą i życiem - a Kościół, ze wszystkimi swoimi niedoskonałościami, jest naprawdę Jego ciałem". To nasz testament – najpiękniejsze zadanie.
ks. Henryk Seweryniak