Kim był Benedykt XVI w naszych oczach i jaka była misja tego człowieka w białej sutannie, nie tylko dla teologów?
Mądrze i przenikliwie ostrzegał polityków przed dyktaturą relatywizmu - relatywizmu, który nie uznaje niczego za ostateczne, nie uznaje ostatecznej prawdy, najwyższą cnotą uczynił tolerancję. Chrześcijanie – mówił Benedykt XVI - muszą mieć odwagę, aby powiedzieć: człowiek potrafi szukać prawdy. Ze swej natury jest otwarty na poszukiwanie ostatecznych kryteriów prawdy, dobra i sprawiedliwości. Ich źródłem nie jest demokracja – podstawową zasadą jest w niej przecież zasada większości. W takim razie demokratyczne państwo musi czerpać z zewnątrz niezbędną dlań miarę poznania i prawdy. Oświecenie, od czasów Hugo Grocjusza i Kanta proponuje, żeby tą zewnętrzną instancją był "czysty wgląd rozumu" - stwórzmy taką etykę, która obowiązywałaby nawet wtedy, gdyby Bóg nie istniał – etsi Deus non daretur. Jak jednak wskazuje historia, coś takiego jak "czysty rozum" nie istnieje – państwo swój fundament otrzymuje z zewnątrz dzięki rozumowi, który dojrzewał na gruncie historycznych tradycji religijnych. Najbardziej uniwersalną i racjonalną tradycją religijną okazała się wiara chrześcijańska, również w dzisiejszych czasach oferująca rozumowi podstawowe zręby wglądu moralnego, które uzasadniają nieodzowną dla życia społeczeństwa rozumną wiarę moralną. Nawet jeśli masz problem z wiarą, żyj tak, jakby Bóg istniał – etsi Deus daretur, mówił papież Benedykt do Oriany Fallaci i nie tylko do niej. "Jest to rada, którą już Pascal dawał niewierzącym przyjaciołom. W ten sposób nikt nie zostałby ograniczony w swojej wolności, ale wszystkie nasze sprawy znalazłyby oparcie i kryterium, których bardzo potrzebują" – dodawał gdzie indziej.
Jest jednak faktem aż nadto widocznym, że dzisiaj trudno jest mówić o Kościele jako moralnej instancji świata. Chrześcijańskie wzorce przestały być decydującym wskazaniem nie tylko dlatego, że żyjemy w świecie, który staje się coraz bardziej nietolerancyjny wobec Kościoła, ale przez krzyczące o pomstę do nieba grzechy niektórych biskupów, księży, wychowawców świeckich. Tym większy jest nasz dług, tym bardziej wzrósł ciężar odpowiedzialności – mówi do nas Benedykt XVI. I tym więcej oczyszczenia potrzeba, aby dalej formować świadomość istnienia wartości oraz życie według wiary.
W wywiadzie rzece "Bóg i świat" z roku 2000 Seewald zadał Josephowi Ratzingerowi pytanie, które także w chwili obecnej nurtuje niektórych: czy nie przyszło mu nigdy do głowy, by wystąpić z Kościoła? W odpowiedzi usłyszał: "Faktycznie, nigdy by mi to nie przyszło do głowy, by wystąpić z Kościoła - bo Kościół rzeczywiście w zbyt wielkim stopniu stał się moją wewnętrzną ojczyzną. Od narodzin tak się z nim stopiłem, że opuszczając Kościół, poniekąd poraniłbym, poniszczył samego siebie. Ale, naturalnie, ciągle złości mnie wiele mniejszych i większych rzeczy. […] Gdzie są ludzie, tam są również sprawy, które złoszczą. Ale przecież nikt nie opuszcza rodziny, gdy się na kogoś zezłości - zwłaszcza jeśli miłość, która go z nią łączy, jest mocniejsza, jeśli jest pierwotną silą, która stanowi w życiu jego fundament. Podobnie jest z Kościołem. Również tutaj wiem, że nie jestem dla tej czy innej osoby, wiem także, że było wiele błędów w naszej historii i że mogą się zdarzać faktyczne powody do złości. Ale wiem też, że żadna z tych spraw nie może naruszyć właściwej substancji Kościoła. Z prostej przyczyny: ponieważ jest ona zupełnie innego pochodzenia - i zawsze będzie się przejawiać".
ks. Henryk Seweryniak