Kim był Benedykt XVI w naszych oczach i jaka była misja tego człowieka w białej sutannie, nie tylko dla teologów?
Dawał nam nadzieję na życie w Kościele małym, nieopierającym się na władzach świeckich, nieszukającym tam swojego znaczenia. Uważał nawet, że nie do końca ewangeliczna i zgodna z wyznaniem wiary w Kościół "powszechny" jest wizja Kościoła ogólnoświatowego, większościowego, jakby religijnego mocarstwa. Już w 1957 r. martwił się, że w takim Kościele będziemy mieli wielu pogan, którzy tylko z nazwy będą chrześcijanami. Pisał o Kościele w diasporze, rozproszeniu i Kościele "małej trzódce". Trochę mnie to denerwowało i dałem temu wyraz w "Świętym Kościele powszednim". Ucieszyło mnie, gdy pod koniec życia zniuansował swoje stanowisko. Kościół – mówił – nigdy nie może zostać zamkniętą grupą, która wystarcza sobie samej. Musimy być misyjni, otwarci przede wszystkim w tym sensie, że będziemy ukazywać światu wartości, które powinny konstytuować sumienie. Nie wolno ze spokojem przyglądać się, jak ludzie popadają w pogaństwo. Kościół musi wytężać siły, by Ewangelia działała jako zaczyn. To małej "wówczas wspólnocie, […] swym uczniom Jezus powiedział, że muszą być zaczynem i solą ziemi. Słowa te zakładają, że Kościół będzie w przyszłości mały. Ale jednocześnie zakładają, że będzie na nim spoczywać odpowiedzialność za ogół". To jest sedno sprawy – być zaczynem i solą, nawet, gdy nie będzie nas się liczyć w miliony.
Wskazywał z żelazną logiką, że w tzw. świecie cywilizowanym dokonuje się proces "rozdzielania tego, co Bóg złączył, a czego człowiek nie powinien rozdzielać" w tej ważnej i podstawowej sferze życia, jaką jest: miłość małżeńska, rodzina, akt małżeński. Proces ten rozpoczął się od zgody prawodawstw państwowych na rozwody, a w gruncie rzeczy od ich ułatwiania i promowania. Potem w mediach i permisywnym wychowaniu oddzielono sferę seksualną od małżeństwa. Dalej w imię "wolności kobiety", zaczęto promować "aborcję na życzenie". Tu dokonało się coś tragicznego – rozerwanie więzi miłości, jednoczącej matkę z rodzącym się pod jej sercem dzieckiem. Dziecko zostało ukazane, opisane jako bliżej nieokreślony płód, gorzej – jako ciężar i zagrożenie. Następnie przyszło rozdzielanie – poprzez promocję antykoncepcji – aktu przekazywania życia ludzkiego od przyjemności i radości, którymi Pan Bóg zwieńczył ten akt. Tak rozpoczęła się droga manipulowania ludzkim życiem, podporządkowania technice tajemnicy i świętości oraz destrukcji naturalnego wymiaru płciowości itd.
Dalej, nie gorszyć się, ale nieść Dobrą Nowinę. Świętością Jezusa – mówił - też wielu się gorszyło: ucztował z grzesznikami, nie zrzucił ognia na niegodziwców, gorliwcom nie pozwalał wyrywać kąkolu z pól pszenicznych, a w końcu podzielił los zbrodniarzy, przyjąwszy na Siebie grzech. Ale właśnie tak przekazał nam informację, czym jest prawdziwa świętość. Że nie jest ona sądem nad tzw. grzesznym światem, ale poszukiwaniem jego zbawienia. Joseph Ratzinger używał wtedy nawet zwrotu: "nieświęta świętość" Kościoła. To właśnie w niej – podkreślał – objawia się prawdziwa świętość Boga, która miesza się z brudem świata, aby go przezwyciężyć. Dlatego właśnie Kościół nie powinien na pierwszym miejscu zajmować się sobą, swoimi strukturami, lecz przede wszystkim prowadzeniem ludzi do Pana Boga, kształtowaniem sumień, niejako współtworzeniem "Bożego świata". Nie potrzebuje on też wielu reformatorów – potrzebuje świętych. Święci zaś to ludzie wielkiej Bożej fantazji, a nie funkcjonariusze, urzędnicy kultu. To naprawdę nam zagraża.
ks. Henryk Seweryniak