Z katedry płockiej wyszło sześciu nowych księży. Kim są i co mówią o sobie neoprezbiterzy diecezji płockiej?
Kim są i co mówią o sobie neoprezbiterzy diecezji płockiej?
Ks. Bogdan Kołodziejski z parafii pw. św. Jakuba Apostoła w Płocku Imielnicy.
Motto z obrazka prymicyjnego: "Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię" (Jr 1,5); "Pragnę" (J 19,28).
- Urodziłem się w Płocku i tu mieszkam. Pochodzę z religijnej rodziny. Wiarę przekazała mi przede wszystkim mama i babcia. Wielkim wsparciem i radością dla mnie jest moja siostra – studentka teatru tańca w Bytomiu.
Mój patron: św. Leopold Bogdan Mandić
Temat pracy magisterskiej: "Znaczenie monastycyzmu dla nowej ewangelizacji na przykładzie reguły i życia Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich". Została napisana pod kierunkiem ks. prof. Henryka Seweryniaka.
- Seminarium było dla mnie odkrywaniem życia duchowego, w którym nie można osiągnąć na stałe jakiegoś pułapu, bo jest to ciągła praca nad sobą, walka ze słabościami. Nawet jeżeli dzięki Bożej łasce uda się coś wypracować, to nie oznacza, że wszystko mam już w ręku. Wciąż powinienem dbać o relację z Bogiem i czuwać.
Co Ciebie przyprowadziło do seminarium? Jak to się stało?
Nie wiem, co mnie tu przyprowadziło. Niesamowite pragnienie Boga w sercu czułem od zawsze. To chyba ono mnie wiodło i nim się kierowałem, podejmując decyzję. Oczywiście na mojej drodze było wiele osób, miejsc i sytuacji, przez które Bóg działał i pomógł mi coraz bardziej rozumieć, do czego mnie prowadzi i na czym to polega. Takimi osobami było kilku księży, miejscami kilka domów zakonnych, a sytuacjami wyjazdy na rekolekcje np. z oazą, w której dorastałem.
Gdy zostałem przyjęty do seminarium i wstępowałem na I rok, po drodze spotkałem s. Bartłomieję, pasjonistkę - wspaniałą, Bożą osobę i to z nią przekroczyłem próg. Dlatego często żartuję, że do WSD przyprowadziła mnie właśnie ona.
Co Twoim zdaniem jest najważniejsze w rozeznaniu powołania i jego realizacji?
To Bóg powołuje. To w pierwszym rzędzie nie jest kwestia decyzji „czy ja chcę” czy „ja się tam odnajdę” „czy ja tam będę się dobrze czuł”. Pytanie brzmi „czy Bóg mnie tam zaprasza”. Żeby to usłyszeć, trzeba dać sobie na to szansę. Są na to różne sposoby i Bóg wybiera też różne drogi. Ja cały czas doświadczam tego, że Bóg najpełniej przemawia w ciszy. Dlatego uważam, że czasem trzeba pozwolić sobie zdystansować się od świata, problemów, poglądów i naszych myśli. Trzeba znaleźć uprzywilejowaną przestrzeń, odseparowaną od codzienności i po prostu słuchać Boga. Modlić się, trwać na adoracji, medytować. Mówić o obawach, a On po prostu będzie odpowiadał w drugiej osobie, w natchnieniu, jakiejś myśli. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. On po prostu tak działa. A gdy już zrozumiesz do czego zaprasza, trzeba odpowiedzieć sobie na drugie pytanie „czy ja też tego chcę” i to zrealizować – nie wbrew sobie – ale z zaufaniem i odwagą, które mają przezwyciężyć wątpliwości czy obawy. Przecież Bóg też o nich wie, tak samo jak o wszystkich naszych wadach i grzechach, a mimo to powołuje. Widać ma plan, jak sobie z tym poradzić.
Co się wyrywa z Twojego serca, gdy stajesz do święceń? Co chciałbyś wyrazić, powiedzieć ludziom, gdybyś miał do wygłoszenia jedną, jedyną homilię w życiu?
Bóg istnieje! Bóg kocha! I jest jedyną drogą do szczęścia. Im bardziej chwalimy Boga, przeżywamy z nim każdą chwilę, tym jesteśmy szczęśliwsi, ale zrozumieją to tylko ci, którzy będą chcieli tego doświadczyć. Często nie jest to łatwe, dlatego szukamy przyjemności w życiu i zapominamy o pewnej fundamentalnej sprawie. Życie jest tylko chwilą, próbą, momentem przejściowym. Dlatego przyjemności nie są w życiu najważniejsze, one czekają na nas po drugiej stronie. Teraz jest przede wszystkim czas na walkę o Boga w moim życiu, na walkę ze swoimi słabościami, które mnie od niego oddalają i głoszenie. I nie ma co się poddawać, gdy przyjdą porażki, bo przyjdą. Ja ciągle je przeżywam, ale staram się wtedy pamiętać, że Bóg nie chce mojej bezgrzeszności i doskonałości, chce tylko, żeby tego pragnął i się starał na tyle, na ile mogę. Bo Bóg mnie kocha nie za to, co robię, ale za to, że jestem. Dlatego mi nie pozostaje nic innego, jak na tę miłość odpowiadać i codziennie dawać Mu tyle miłości, ile mam w sercu. Tylko tyle, nie więcej. On więcej nie oczekuje.