Ks. Józef Piekut urodził się 4 października 1864 r. w Starym Boguszynie w parafii Czerwińsk nad Wisłą, w powiecie płońskim. Zmarł w Przasnyszu, w piątek 10 maja 1946 r., a więc 70 lat temu.
W 1889 r. przyjął święcenia kapłańskie z rąk biskupa sufragana Henryka Piotra Kossowskiego, a następnie pracował jako wikary w parafiach: Płoniawy, Nasielsk, Skrwilno i Goworowo. Następnie był proboszczem w Rokiciu i Gozdowie.
W 1911 r. został skierowany do parafii farnej św. Wojciecha w Przasnyszu. W 1912 r. został dziekanem przasnyskim i współpracownikiem wielce szanowanego proboszcza ks. Stanisława Czaplińskiego. Po śmierci ks. Czaplińskiego w 1914 roku, ks. Józef Piekut został proboszczem u fary.
Dlaczego siostry klaryski kapucynki wspominają ks. Piekuta w 70. rocznicę jego śmierci? Otóż kapłan ten był długoletnim spowiednikiem zgromadzenia i komisarzem klasztoru z ramienia biskupa płockiego Antoniego Juliana Nowowiejskiego. Rozwiązywał kwestie prawne, egzaminował kandydatki do zakonu przed obłóczynami i siostry przed złożeniem profesji, przewodniczył kapitułom wyborów, różnym zakonnym uroczystościom, a także pogrzebom mniszek, przeprowadzał wizytacje konwentu w zastępstwie biskupa.
Ks. Józef Piekut był stałym opiekunem klasztoru kapucynek. Siostry darzyły go wielkim szacunkiem i zaufaniem. Mniszki przasnyskie bardzo liczyły się ze zdaniem dziekana. Jeśli coś powiedział, wierzyły, że taka jest wola Boża.
Po latach siostry wspominając ks. Józefa Piekuta tak pisały o nim w swojej kronice: "Jako człowiek był bardzo prosty i względem wszystkich nie uprzedzony, usposobiony pokojowo. Gdy widział, że ktoś potrzebuje pomocy, sam z nią śpieszył, nie patrząc na to, czy uchybi przez to swej godności dziekana, lub nie".
Siostra Kolumba Goebel, przasnyska kapucynka, zanotowała wzmiankę swej mistrzyni matki Szczęsnej o przasnyskim dziekanie: "Nigdy nie zapomnę opowiadania matki Szczęsnej na lekcji w nowicjacie o ks. Piekucie. Mianowicie: Idzie kiedyś ksiądz dziekan ulicą i widzi przed sobą małą, może 7 letnią dziewczynkę, niosącą przed sobą do domu wiadro pełne wody ze studni. Mała z trudem dźwiga ten ciężar, stanowczo dla niej za wielki. Ksiądz nie oglądając się na względy ludzkie, pośpiesznie zbliża się do dziecka, bierze jej z ręki wiadro i zanosi do mieszkania, ku wielkiej wdzięczności dziewczynki, a zapewne i jej matki. Takim był ksiądz dziekan".
s. Donata Koska