Nie bój się młodych

Siostra Klawera Wolska przez ostatnie sześć lat była przełożoną domu sióstr Matki Bożej Miłosierdzia na Starym Rynku w Płocku. Wiele w życiu przeszła, dobrze znała Jana Pawła II. Pozostawia po sobie książkę pełną cennych wspomnień i drogowskazów.

Przez 10 lat s. Klawera skupiła wokół swej świetlicy kilkaset młodych osób. Kiedyś jedna z byłych wychowanek napisała: „S. Klawera do końca nie wiedziała, ile ma dzieci. Policzyć nas wszystkich nie potrafi do dziś”. Ciągle mają ze sobą kontakt. Teraz dawna młodzież to już starsi ludzie, mają dzieci, wnuków, ale dzwonią, opowiadają i czekają na spotkania.

Ania i inni zagubieni

Dla s. Klawery czas, gdy prowadziła świetlicę „Źródło” w Krakowie i zajmowała się trudną młodzieżą, to były najpiękniejsze lata pracy. – Wszyscy mi mówili: „Dlaczego siostra zabiera się za takich trudnych młodych ludzi, przecież nic dobrego z nich nigdy nie będzie”. Jakbym chciała opowiadać o każdym z tych zagubionych dzieci, to tygodnia by nie starczyło. Ludzie uważają, że człowieka z marginesu już się nie wyprowadzi na prostą, a to nieprawda. Wystarczy bardzo chcieć konsekwentnie mu pomóc. Praca tego rodzaju wymaga ogromnej cierpliwości i ogromnej wiary w to, że Bóg w każdego człowieka wlał dobro. Trzeba je tylko wydobyć z tych wszelkich nawarstwień zła. A wtedy cuda łaski Bożej się zdarzają – przekonuje siostra.

Wspomina swoją podopieczną Anię, która trafiła do niej z ulicy; była trudną dziewczyną, z wieloma problemami. W pewnym momencie młoda podopieczna otrzymała karę więzienia. – Gdy udało się ją wyciągnąć z zakładu karnego, zobowiązałam się, że co miesiąc będę jeździć z nią na przesłuchania – wspomina. Siostra wzięła Anię na własną odpowiedzialność, poręczyła i kolejny raz przygarnęła. Znalazła jej pracę, a potem męża Adama, który także przychodził do świetlicy s. Klawery. Do dziś Ania dzwoni regularnie, co dwa tygodnie. Mają z Adamem trójkę dzieci i czwórkę wnucząt. – Dlatego też nigdy nie można wątpić. Czasem byłam wściekła, czułam się bezsilna, ale to mijało. Musiałam trzymać ich krótko, ale oni wiedzieli, że zawsze mogą wrócić. Największą karą dla nich było usunięcie ze świetlicy – zaznacza.

Czarna wołga

– Za mało znamy naszego błogosławionego papieża jako człowieka, który troszczył się o ludzi z marginesu, a zwłaszcza o trudną młodzież. Ja właśnie takiego Wojtyłę poznałam – podkreśla s. Wolska. Zakonnica wspomina, że kardynał stale myślał, co jeszcze można zrobić, w jaki sposób pomóc młodzieży, która nie mieści się w normach społecznych. – Jak on się cieszył tą świetlicą, każdym, kto przychodził do „Źródła”. Bywało, że sam kogoś z liścikiem przysyłał do nas. Prosił, żebym przynajmniej raz w miesiącu przychodziła i opowiadała mu o tym, co się u nas dzieje, jakie metody wychowawcze stosujemy, jak szukamy młodych i pogubionych ludzi – wyjaśnia s. Klawera. Jak przyznaje, Wojtyła systematycznie bywał w „Źródle” na opłatku, ale często zaglądał do świetlicy niespodziewanie. Najpierw z każdym osobiście się witał, a potem, co ciekawe, szukał kogoś z gitarą i mówił: „A teraz zagrajcie najnowsze wasze przeboje”. Siadał wtedy między nimi i zaczynało się: „Czarny chleb, czarna kawa” albo „Jaki chłop on był, ciągle gorzałę pił”. Karol Wojtyła słuchał tego wszystkiego i nawet przytupywał sobie do rytmu. Albo pytał: „A jakie macie najnowsze powiedzonka w słowniku?”. – Coś tam dodał, coś sam dopowiedział, i w ten sposób stwarzał z nimi bardzo przyjazną i ciepłą atmosferę. Dlatego był na bieżąco, wiedział dzięki temu, co się dzieje z młodymi – wspomina s. Klawera.

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..

Agnieszka Kocznur; GN 31/2011 Płock