Trzy tygodnie w namiotach, w lesie, bez wi-fi... To może brzmieć odstraszająco, ale nie dla nich. Przeciwnie - żal jest wyjeżdżać - mówiły na zakończenie obozu letniego harcerki i harcerze z drużyn ZHR, działających przy płockiej parafii pw. Ducha Świętego.
W naprawdę "pięknych okolicznościach przyrody", czyli nad jeziorem Kiernoz Mały na Mazurach, ponad 40 harcerzy i harcerek z Płocka spędziło ten czas wspólnie z trzema drużynami z Brwinowa. W sumie ich obóz zgromadził ponad setkę młodych ludzi. To duża frekwencja, jak ocenił jego komendant phm. Adam Skarżyński. - To jest dla nich pierwszy taki pełny obóz po okresie pandemii, a liczba uczestników pokazuje, jak bardzo tęsknili za takim wyjazdem - stwierdził. Obóz trwał od 4 do 24 lipca.
- Może na początku brzmi to strasznie: 3 tygodnie w lesie... Ale jak się tutaj jest, wśród tylu ludzi, i ciągle jest co robić, to czas mija bardzo szybko, tak, że przykro jest stąd wyjeżdżać - przekonywała harcerka Daria z 3 Płockiej Drużyny Harcerek "Jabłoń" im. św. Faustyny Kowalskiej.
Co przede wszystkim zostanie im w pamięci? Podharcmistrz Wojtek Derkowski, drużynowy 3 Płockiej Drużyny Harcerzy "Pneuma" im. płk. Jana Kilińskiego, wskazał na jeden ze stałych punktów każdego obozu harcerskiego - wędrówkę. Oni musieli dotrzeć ok. 40 km do Olsztyna. Nie obyło się bez niespodzianek.
- Szliśmy 13 km do stacji regionalnej, która była zaznaczona na mapach Google, ale na miejscu okazało się, że tam stacji nie ma. Musieliśmy więc ją zlokalizować jak najszybciej. Na szczęście udało nam się, wsiedliśmy do pociągu i dotarliśmy do Olsztyna. To nam jednak pokazało, że nie można do końca wierzyć technice, bo w tym przypadku wprowadziła nas w błąd. Poza tym jednak, mimo zmęczenia, każdy z harcerzy dotarł w swoim tempie do celu i każdy miał świadomość, że pokonał swoje słabości - wspominał drużynowy Wojtek, który sprawował pieczę nad podobozem płockich harcerzy.
Były też, oczywiście, inne ważne punkty obozowego programu, np. chatki, czyli 24 godziny spędzone w lesie, ale poza obozem, w wybudowanym szałasie, czy festiwal obozowy, z piosenkami i skeczami autorstwa samych harcerzy. Niektóre momenty dnia członkowie wszystkich zebranych tam drużyn spędzali wspólnie - razem jedli posiłki, razem uczestniczyli w Mszy św.
- Jednocześnie każda drużyna miała własny program, na który składały się gry i zajęcia, w czasie których uczyli się potrzebnych umiejętności, np. rozpalania ogniska, gotowania, splatania węzłów czy szyfrowania wiadomości. Na przykład w ramach zdobywania sprawności jeden z harcerzy poszedł do pobliskiej wsi i miał wykonać mapę w skali jeden do tysiąca. Oczywiście, czasu wolnego też było wystarczająco dużo. Ale nie spędzali go na grach w telefonie, ale na wspólnych zabawach ruchowych - wyjaśniał phm. Derkowski.
Agnieszka Małecka