80 lat temu abp Antoni Julian Nowowiejski i bp Leon Wetmański zostali wywiezieni ze Słupna do obozu koncentracyjnego Soldau. Tam w tragiczny sposób dopełniło się ich życie.
Podpłockie Słupno przez przeszło rok było miejscem internowania biskupów Antoniego Juliana Nowowiejskiego i Leona Wetmańskiego. To był ich ogrójec przed wywiezieniem do niemieckiego obozu zagłady KL Soldau.
Była noc z 6 na 7 marca 1941 r. W budynku miejscowej szkoły, pod strażą, oprócz abp. Nowowiejskiego i bp. Wetmańskiego, znajdowały się osoby, które podzieliły los internowanych: ks. Adam Zaleski, profesor seminarium duchownego, pełniący obowiązki kapelana arcybiskupa, ks. Stanisław Nasiłowski, proboszcz w Słupnie, ks. Stefan Caban, neoprezbiter - wikariusz parafii Słupno, oraz cztery siostry zakonne - trzy pasjonistki: s. Honorata Helena Kwiatkowska, s. Zyta Cecylia Filipkowska i s. Domicela Kazimiera Załuska, które prowadziły gospodarstwo, oraz s. Cecylia Górzyńska ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia, pielęgniarka. Do tej płockiej grupki należał także lokaj arcybiskupa Bolesław Kwiatkowski.
Na kilka dni przed aresztowaniem i wywiezieniem internowanych władze niemieckie dokonały szczegółowego spisu całej "kolonii płockiej". Był to znak, że mogą nastąpić dalsze działania, co niebawem się stało.
Pisemną relację o tych wydarzeniach złożyła 4 lutego 1945 r. na ręce ks. Wacława Jezuska, kanclerza kurii płockiej, s. Cecylia Górzyńska, pielęgniarka, czuwająca nad stanem zdrowia księdza arcybiskupa. Warto do niej wrócić 80 lat po tamtych bolesnych wydarzeniach.
"O godz. 1 min. 30 w nocy z 6 na 7 marca zaczęli silnie szturmować - relacjonowała s. Cecylia Górzyńska. - Lokaj wylękniony na hałaśliwe dobijanie się w tej chwili nie otworzył drzwi; wyważyli sami i kilku gestapowców wraz ze swoimi pomocnikami, urodzonymi i wychowanymi na polskiej ziemi, wtargnęli do mieszkania, rozkazując i krzycząc, żeby się spieszyć, gdyż za 15 minut mają wszystkich wywieźć według rozkazu. Radzili by wziąć zmianę bielizny dla ks. arcybiskupa. (…) Ks. arcybiskup przemęczony tym wszystkim, co się działo, zapytał z żywością i energią: »Co ty chcesz ode mnie?«. Na to ten szubrawiec skierował lufę karabinu w stronę arcybiskupa. Zrobiło się zamieszanie, krzyk i arcybiskupa odciągnięto. Ks. arcybiskup powiedział: »Ja jestem stary, mam 84 lata i chory, co wy ode mnie chcecie?«. Odpowiedział ten sam: »Nam starość nie przeszkadza«.
Gdy ks. arcybiskup był gotowy do wyjazdu, przyszli: ks. biskup sufragan Wetmański z ks. Zaleskim i ks. kan. Zaleski do s. Cecylii powiedział: »Moglibyśmy jeszcze zwiać z ks. biskupem, możliwość by jeszcze była, lecz nie zrobiliśmy tego dla ks. Arcybiskupa, do końca dotrwamy razem, niech się dzieje wola Boża«. Trzy furmanki były gotowe, ciemno, dżdżysto, wejście niewygodne, księża wsadzili ks. arcybiskupa, sami powsiadali w skupieniu i ciszy jechali dokonać swej ofiary. (…)
Zawieziono wszystkich do Borowiczek do jakiegoś lokalu, gdzie było już moc ludzi, wielka ciasnota i ciemność. Na barłogu słomy siedział ks. Skierkowski. Jak zobaczył ks. arcybiskupa, w tej chwili przybiegł i poprosił na to nędzne jedyne miejsce do siedzenia ks. arcybiskupa. Niemców wszędzie było pełno, krzyk, hałasy ich nie ustawały, a zaduch był nieznośny. Po godzinie takiego świetnego wypoczynku znowu rozkaz wsiadania na wozy. Ks. arcybiskupa umęczonego wsadzono znowu na wóz i zawieziono wszystkich wraz z ks. Skierkowskim do Imielnicy, przed kościół. Tam lokaja ks. arcybiskupa zwolniono, wyczytano Bolesławowi Kwiatkowskiemu zwolnienie, żeby wrócił do Słupna i pilnował rzeczy ks. arcybiskupa. (…) Jakiś staruszek z uwięzionych przyczołgał się do stóp ks. arcybiskupa w Imielnicy i płakał jak dziecko, całował kolana, aż go trzeba było siłą odciągnąć, żeby nie rozrzewniał ks. arcybiskupa. Przyniósł trochę słomy, aby mógł na niej spocząć, bo było wszędzie mokro. (…)
Przy kościele było oczekiwanie na autobusy ze dwie godziny, już zaczęło się rozwidniać, a autobusów nie ma. Niemcy źli, że nie można dalej wieźć swych więźniów, że już się rozwidnia, przysyłają furmanki. Znowu ks. arcybiskupa wsadzają, by jechać dalej. W podróży spotykają autobusy, znowu przenoszenie na autobus, krzyk, hałas, Niemcy pijani, ludzie się tłoczą do autobusów jeden przez drugiego, nie ma żadnych siedzeń; jeden człowiek ofiaruje swoją walizkę, by na niej mógł usiąść ks. arcybiskup. W takim tłoku, ścisku dojeżdżają do Płocka.
Ks. prof. Michał Grzybowski /xwp