- Śp. ks. Ireneusz Mroczkowski, nasz profesor, wychowawca, ojciec duchowny i rektor opanował trudną sztukę odnajdywana Jezusa w drugim człowieku - mówił w czasie Mszy żałobnej ks. prał. Marek Jarosz, rektor WSD w Płocku.
Uroczystościom pogrzebowym w płockiej katedrze z udziałem bp. Andrzeja Dziuby, ordynariusza łowickiego, oraz prawie 200 księży przewodniczył biskup płocki Piotr Libera. Kazanie wygłosił ks. prał. dr Marek Jarosz, rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Płocku, którego zmarły był rektorem przez dwie 3-letnie kadencje (1999-2005).
Kaznodzieja zauważył, że śp. ks. Ireneusz Mroczkowski opanował trudną sztukę odnajdywania Jezusa w drugim człowieku. Wspominając księdza profesora, zwrócił uwagę na to, co ukształtowało go w pierwszych latach życia, a więc jego ukochany rodzinny dom w Gardziołkach, który był dla niego swoistym Soplicowem, źródłem miłości i podziwu dla dzieła stworzenia, a także rodzina.
- Powierzchowna obserwacja rodziła przekonanie, że był człowiekiem śmiałym, twardym, pewnym siebie i zdecydowanym. Jednak pod tą powierzchownością kryła się dusza człowieka wrażliwego, czułego, zdolnego do głębokich wzruszeń, ufającego w dziecinny sposób tym, którzy stwarzali mu choćby pozory bezpieczeństwa. Nie wiem, jak i dlaczego została w nim ukształtowana taka wrażliwość. Domyślam się, że mogła za tym stać jego mama. Prawdziwie cierpiał, kiedy ona odeszła - wspominał ks. Marek Jarosz.
Z Płockiem śp. ks. Ireneusz Mroczkowski związany był od 14. roku życia, gdzie uczył się w Niższym, a potem w Wyższym Seminarium Duchowym. - Jego młodość przypadła na trudne czasy. Widział, jak ścierały się dwa światy: ideologia i wiara. Zapewne nieraz zastanawiał się, co ma wybrać. Jak każdy młody człowiek. On i jego koledzy zbyt wcześnie zostali postawieni przed trudnym wyborem: z Bogiem czy bez Boga? Zapewne potrzebował trochę czasu, żeby zrozumieć, że nie wolno "(...) deptać przeszłości ołtarzy, choć miał sam doskonalsze wnieść" - mówił w kazaniu żałobnym rektor WSD w Płocku.
Jak zaznaczył, ksiądz profesor był "nieustannym poszukiwaczem nowych, nieodkrytych dróg", miał liczne zainteresowania i angażował się w wiele spraw na różnych polach: naukowym, duszpasterskim i społecznym. - Nie sposób wszystko wymienić i ogarnąć. Praca na kilku uczelniach, aktywna działalność w towarzystwach naukowych, komitetach, fundacjach, zaangażowanie na rzecz miasta... - wspominał ks. M. Jarosz.
W Płocku zmarły miał kilka ważnych miejsc: kościół św. Jana Chrzciciela, katedrę, kaplicę Miłosierdzia, a przede wszystkim seminarium, gdzie wykładał i mieszkał, i gdzie chciał budować prawdziwą wspólnotę. - On seminarium kochał i nie umiał bez niego żyć. On je recenzował, ale i wspierał. W niektórych sprawach miał osobne zdanie, ale zawsze szukał kompromisu, podejmował dialog z tymi, których inni uznali za straconych i zbyt dalekich. Bronił tych, którzy dla wielu byli nie do obrony. Miał inne zdanie, bo ciągle wierzył w poprawę człowieka i liczył na jego zmianę. Kiedy dochodziło do większych sporów, szedłem do jego mieszkania albo prosiłem do siebie. Stać było profesora na słowo "przepraszam" i życie toczyło się dalej. Za to ceniłem go najbardziej - wyznał w kazaniu ks. Marek Jarosz.
Jednocześnie zwrócił uwagę na wyniesioną z domu rodzinnego wrażliwość i czułość zmarłego na ludzką biedę, która przejawiała się w pomaganiu duchowo i materialnie wielu osobom i rodzinom. Kaznodzieja wspominał też zaangażowanie księdza profesora w opiekę nad chorymi i starszymi kapłanami. Samemu zmarłemu, jak przypomniał w kazaniu rektor WSD, też nie było obce cierpienie i choroba. - Kiedy zachorował kilkanaście lat temu, w zaciszu swojego domu powiedział mi: "Teraz już inaczej modlę się psalmami, one naprawdę mogą przeprowadzić człowieka przez cierpienie". Pewno nie przez przypadek, co roku, prowadził rekolekcje dla osób chorych onkologicznie, ludzi w depresji, samotnych. Mimo choroby zawsze był niezmiernie aktywny, jakby chciał wypełnić przesłanie Pana Cogito: "czuwaj - kiedy światło na górach daje znak - wstań i idź dopóki krew obraca w piersi twoją ciemną gwiazdę. Wstań i idź" - mówił kaznodzieja.
- Drogi księże profesorze! - mówił na koniec - Wierzę, że jesteś tam, gdzie Chrystus obiecał cię zabrać; że otrzymałeś nagrodę za dostrzeganie Jezusa w głodnym, spragnionym, przybyszu, nagim, chorym i więźniu.
Na zakończenie liturgii żałobnej w katedrze zmarłego pożegnał bp Piotr Libera, który m.in. przypomniał o przewodniczeniu przez śp. ks. Ireneusza Mroczkowskiego Radzie Społecznej przy Biskupie Płockim. - Zawsze czekałem na to spotkanie. Ksiądz profesor zawsze potrafił stworzyć z tych naszych rozważań konkretną myśl, podsumowanie w postaci tekstu oświadczenia. Wiele tego było w ciągu ostatnich lat - mówił bp Piotr.
Wspomniał też o tym, że zmarły przez ostatnie lata, mimo własnych problemów zdrowotnych, był przewodnikiem duchowym dla pątników idących nocą z sanktuarium maryjnego w Skępem do sanktuarium w Oborach. Zwrócił uwagę też na inne znamienne cechy w postawie księdza profesora - jego szacunek do kobiet, a także konkretne świadectwa wrażliwości na potrzebujących.
- Nowo zakupione buty, które ks. Ireneusz przekazywał bez wahania komuś potrzebującemu, koperty, które zostawiał na furcie WSD, z informacją, że jakaś osoba się po nie zgłosi... możemy się domyślać, co było w tych kopertach. I ostatnie świadectwo. Gdy rozszalała się epidemia koronawirusa, do kapelana szpitala w Ciechanowie zadzwonił właśnie ks. Ireneusz, deklarując swoją gotowość służenia ludziom zakażonym.
Bóg zapłać za twoje dobre serce, za tę miłość i służbę Bogu, drugiemu człowiekowi - żegnał zmarłego ks. prof. Ireneusza Mroczkowskiego biskup płocki.
am