- Tyle chciałam z siebie dać… - mówi 95-letnia dziś Katarzyna Nowakowska ps. Kasia, sanitariuszka w powstaniu warszawskim. W rocznicę wybuchu powstania odwiedziła ją grupa mieszkańców Płocka i okolic, aby podziękować i wspólnie uczcić pamięć bohaterów.
Wszystko działo się w ogrodzie, przed domem dawnej uczestniczki powstania i jej najbliższej rodziny. Tu rozciągnięto potężny transparent z napisem: "Choć przyszły dni głodu i moru, ostatniej stawki nie przegrali. Stawki Ojczyzny i Honoru". W godzinie "W", gdy w całym Płocku i na Wiśle zabrzmiał głos syreny, odpalono race. "Chwała bohaterom!" skandowali młodzi, trzymający transparent. Wspólnie odśpiewano hymn Polski, a modlitwę za poległych i żyjących bohaterów, za ojczyznę poprowadził o. Marcin Kowalewski, klaretyn, nowy proboszcz parafii na Górkach, z którą od lat związana jest rodzina pani Katarzyny.
I wreszcie - kilkanaście minut serdecznych, osobistych rozmów uczestników tego wydarzenia z bohaterką, która mimo wieku i poważnego kalectwa (w powstaniu straciła nogę) nie dawała oznak zmęczenia. - To dla mnie ogromne przeżycie, bo to powstanie jest mi bardzo bliskie - powiedziała, przyjmując kwiaty od kolejnych delegacji, m.in. ze Stowarzyszenia Pro Patria i od członków Stowarzyszenia Historycznego im. 11 Grupy Operacyjnej NSZ.
- O czym chcecie się dowiedzieć? Pytajcie - zachęcała młodych Katarzyna Nowakowska. I popłynęła rzeka wspomnień, związanych z powstaniem, które jak mówiła sanitariuszka "Kasia", choć pełne strasznych ofiar i nieszczęść, nie mogło się nie wydarzyć i nie poszło na marne. Powstańcy szykowali się na 3 dni, po których mieli przejąć Warszawę z rąk okupanta. Wszystko, jak wiadomo, potoczyło się inaczej.
Katarzyna Nowakowska z domu Rabińska była sanitariuszką w batalionie "Golski", pluton 161, walczącym na terenie Politechniki Warszawskiej. Odznaczona Krzyżem Walecznych. Jednak, paradoksalnie, nad jej pierwszymi godzinami w powstaniu ciążyło widmo…sądu wojskowego.
Pracowała wtedy jako sprzedawczyni w prywatnej cukierni. 1 sierpnia 1944 r., gdy dostała telefon z komendy, nie było nikogo, kto mógł ją zastąpić. Tylko ona i dozorca. Właściciel cukierni nie przyszedł, więc po długim wyczekiwaniu zamknęła kawiarnię. Z domu wzięła torbę sanitarną i jedzenie na 3 dni i pobiegła na teren Politechniki Warszawskiej. Spóźniła się. - Dziewczyny mówią mi - niedobrze, twój komendant pytał się o ciebie i jak przyjdziesz, masz iść do raportu. Komendant mówi do mnie - "będziesz postawiona przed sąd wojskowy". Mówię to dziś dlatego, żeby pokazać, że to jednak było prawdziwe wojsko i wszyscy byli traktowani jednakowo. Możecie sobie wyobrazić, co czułam… Ja, która zawsze marzyłam, że będę najlepsza, że będę pierwsza. Przeżyłam to ogromnie. Ale sytuacja na terenie politechniki była fatalna i moja sprawa została odsunięta - wspominała Katarzyna Nowakowska ps. Kasia.
W 3. dniu powstania, w czasie udzielania pomocy rannym, sama została postrzelona. Chociaż miała wspaniałą opiekę w szpitalu Sano - znakomitych lekarzy chirurgów, nie było sprzętu i odpowiednich narzędzi chirurgicznych. Nogę amputowano. - Koledzy zabrali mnie na kwaterę i chociaż nie byłam już sanitariuszką czynną, wykonywałam wszystkie prace administracyjne i robiłam opatrunki, na siedząco.
Po kapitulacji, członkowie jej batalionu wyszli jako ludzie cywilni. Ona jako żołnierz. - Musiałam wrócić do szpitala, by mieć jakąś opiekę. Niemcy wywieźli mnie do obozu jenieckiego w Zeithein. 2 tygodnie jechaliśmy. To był obóz jeszcze z czasów I wojny światowej, położony w ogromnej nizinie, gdzie był malaryczny klimat. Przesiedziałam tam całe 9 miesięcy - wspominała. Większość jeńców po wyzwoleniu przeszła na drugą, aliancką stronę Łaby, z opaskami francuskimi. - Ja miałam straszną nostalgię - mówi pani Katarzyna. Wróciła do Polski.
- Wtedy, w czasie powstania, cały teren, na którym się ono rozgrywało, to była Polska. Mieliśmy wszystko - radio, pocztę, kościoły, gdzie odprawiane były Msze św. i zawierane małżeństwa. Żyło się tak jak w wolnej Polsce - wspominała jasne strony powstania ’44. Najszczęśliwszy dzień? Poranek 19 września, gdy wojska alianckie przedarły się przez front niemiecki i zrzuciły na Warszawę amunicję, broń, środki opatrunkowe, żywność. - To był dzień radości. Myśleliśmy, że to będzie powtórzone. Niestety, to był tylko jeden raz - wspomina dziś Katarzyna Nowakowska. Był też inny radosny moment. - Kilka osób z naszego batalionu otrzymało Krzyż Walecznych, wśród nich byłam odznaczona ja. Chłopcy urządzili nam niespodziankę. Przeczołgali się na Pole Mokotowskie i zdobyli pomidory, zabili też dwa koty i z nich zrobili kotlety mięsne. Myśmy jedząc, nie wiedzieli o tym - opowiadała swoim gościom dawna sanitariuszka "Kasia".
W postaniu głód był straszny, ale za to ludzka pomoc i ofiarność wielka. - Tam był taki stosunek człowieka do bliźniego, jaki powinien być do człowieka. Jeden drugiemu naprawdę pomagał. Liczyły się przede wszystkim honor, prawość i sumienie. To było pokolenie, gdzie wartościami była sprawiedliwość i prawda. To są rzeczy, które dzisiaj zanikają. Gdy jestem na spotkaniach z młodzieżą, powtarzam, że gdy doszłam do tego, że człowiek nie powinien kłamać, to się stałam wolnym człowiekiem. Kłamstwo to jest niewola - mówi Katarzyna Nowakowska w rozmowie z GN.
Patriotyzm wyniosła z domu. - Mój ojciec był podpułkownikiem kawalerzystą. Te trzy słowa: Bóg, Honor, Ojczyzna zawsze były w naszej rodzinie na pierwszym miejscu. Zawsze się tym żyło. Wierzyliśmy i walczyliśmy o Polskę, jaką znaliśmy przed wojną - wspomina.
Utrata nogi w powstaniu była dla niej wielką próbą. - Najgorsze na początku było poczucie, że będę bezużyteczna. Gdy zostałam ranna, pomyślałam: "Za co mnie Pan Bóg tak skarał? Ja miałam tyle z siebie dać..." A jednak co mogłam, to dałam.
Dzisiaj pani Katarzyna chce, aby kolejne pokolenia nie zapomniały o powstaniu, by nie zapomniały o tym wielkim zrywie. By nie zapomnieć o wartościach, jakie ukształtowały jej pokolenie. Sama starała się przekazać je swojej rodzinie.
- Tymi wartościami są: umiłowanie ojczyzny, umiłowanie wolności, pamięć o bohaterach powstań narodowych, ale też i męstwo, prawość, solidarność. Bardzo ważną wartością jest też wiara, do której odnosi się stara żołnierska dewiza - "Bóg, Honor, Ojczyzna" - mówi syn pani Katarzyny, Krzysztof Nowakowski, dawny działacz pierwszej "Solidarności". - Mając tak wspaniałe osoby w mojej rodzinie, jak mamusia - powstaniec warszawski, i mój dziadek, Stanisław Rabiński, który współtworzył Legiony Piłsudskiego, mogę być z tego faktu dumny, ale zdaję sobie sprawę, że to zobowiązuje mnie osobiście oraz moje pokolenie do zachowania pamięci oraz właśnie tych wartości, za które oni walczyli i przelewali krew.
am