Narzędzie, jakiego szukali

W tej metodzie widać wszystko czarno na białym, uważają małżonkowie, którzy stosują model Creightona.

Basia i Jurek z Płocka, po bezskutecznych staraniach, doczekali się upragnionego dziecka. Z kolei małżeństwo z Bielska z 16-letnim stażem i czwórką dzieci nauczyło się obserwacji swojej płodności. Zauważają, że teraz bez lęku oraz w poczuciu bezpieczeństwa i wzajemnego szacunku mogą odkrywać piękno życia i pożycia małżeńskiego.

Obie pary, z biegunowo różnymi problemami, na pewnym etapie swoich poszukiwań i przeżywanych trudności trafiły w Płocku na spotkanie z Aleksandrą Stupecką, psycholog i instruktor modelu Creightona. To model, który - najkrócej mówiąc - jest bardzo szczegółową, rozszerzoną metodą opisywania biomarkerów płodności i bazuje na obserwacjach śluzu kobiety, przeprowadzanych każdego dnia cyklu, a potem zapisywanych w karcie obserwacji.

Kojarzyła mi się głównie z naklejkami...

- Zrobiłam test ciążowy i zamarłam... Wieczorem pojechaliśmy z mężem na badanie krwi. Już o godz. 19 sprawdzałam w internecie wyniki, które potwierdziły, że to początek nowego życia - opowiada pani Basia.

Jej córka Marysia jest dziś pogodnym, uśmiechniętym i podobno bardzo towarzyskim dzieckiem. Jednak zanim przyszła na świat, Basia i Jurek usłyszeli w gabinecie lekarskim w Płocku, że poczęcie dziecka to w ich przypadku jak "wygrana w totolotka". Na szczęście lekarz nie ciągnął terapii w nieskończoność i po pół roku oświadczył, że już nic więcej nie może zrobić. Zalecił parze inseminację; padła też jako jedna z opcji metoda in vitro.

- Jesteśmy wierzącymi osobami i chcieliśmy, żeby poczęcie naszego dziecka było naturalne. Chociaż ja byłam nawet w pewnym momencie gotowa na inseminację. Towarzyszyły mi wtedy ogromne emocje. Mąż jednak ocenił sytuację chłodnym okiem i mnie powstrzymał - wspomina pani Barbara.

Mniej więcej w tym czasie, gdy zdecydowali się na wizytę u znanej warszawskiej ginekolog dr Ewy Ślizień-Kuczapskiej, poszli też na bezpłatne spotkanie informacyjne z A. Stupecką, pierwszym w Płocku instruktorem modelu Creightona, obserwacji wykorzystywanej podczas leczenia u lekarza naprotechnologa. - Słyszałam wcześniej o tej metodzie, chociaż kojarzyła mi się głównie z tymi kolorowymi naklejkami. Oboje byliśmy co do niej przekonani, a w dodatku okazało się, że nie jest to takie trudne. Zaczęliśmy stosować ten model, zgodnie z zaleceniami Oli. Mieliśmy podział ról: ja się badałam, a potem opisywałam mężowi objaw, a on to nazywał, zapisywał na karcie symbolami i umieszczał odpowiednią naklejkę - mówi mama Marysi.

Z tak opisanymi pierwszymi obserwacjami trafili do lekarza w Warszawie. To nie był łatwy moment. Pani doktor potwierdziła nieprawidłowości, ale starała się też znaleźć przyczynę. Basia i Jurek wyszli z gabinetu lekarskiego z długą listą badań, jakie mieli zrobić; niektórych dość drogich. Lekarka zaleciła też kobiecie, by nadal brała hormony przepisane przez poprzedniego ginekologa, ale tym razem stosując je w konkretnych, dostosowanych do wyników obserwacji dniach.

- Gdy wychodziliśmy, pani doktor rzuciła nam w drzwiach: "A może te badania nie będą potrzebne?..." - wspominają małżonkowie. Słowa lekarki okazały się prorocze. - U nas ta metoda bardzo szybko zadziałała. Już po trzech cyklach obserwacji zgodnie z modelem Creightona doszło do poczęcia dziecka - mówi pani Basia, wspominając ze wzruszeniem dzień, gdy dowiedziała się, że jest w ciąży.

- Ja mogę tę metodę polecić każdej kobiecie, chociaż być może niektórzy muszą przełamać pewien opór przy badaniu śluzu. Ja nie miałam tej bariery - dodaje mama Marysi.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

am