O Bożym miłosierdziu, które winno stawać się spotkaniem z Bogiem i człowiekiem opowiada s. Salvatrice Musiał z płockiego sanktuarium.
Od kilku miesięcy przebywa we wspólnocie klasztoru Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Płocku s. Salvatrice Musiał, która dzieli się z nami swoim doświadczeniem podejmowanego apostolatu miłosierdzia nie tylko w Polsce i w Europie, ale również na innych kontynentach.
Gdy pytamy o miejsca i sytuacje, gdzie się znalazła, aby głosić orędzie o Bożym miłosierdziu, odpowiada: - Każdy kraj i każde spotkanie z człowiekiem niesie ze sobą nowe i świeże doświadczenie. Pamiętam pracę z dziewczętami z Domu Miłosierdzia w Krakowie, pracę katechetyczną przy parafii i formacyjną dla osób w międzynarodowym Ruchu Apostołów Bożego Miłosierdzia; pracę z najmłodszymi w przedszkolu. Mocno wpisała się w moją pamięć posługa w bostońskim więzieniu i stałe wizyty w hospicjum. Niezapomniane były dla mnie wyjazdy do baz wojskowych i spotkania w szpitalu z żołnierzami, którzy wracali z frontu wojny w Iraku. Młodzi ludzie w wojennej traumie, ranni, bez nóg, oczu, rąk... każdemu z nich trzeba było zanieść nadzieję i ulgę w cierpieniu. Kiedyś jeden z nich, przygotowując się do operacji, wyciągnął z koszuli obrazek Jezusa Miłosiernego i powiedział mi, że dała mu go babcia, aby zawsze go nosił przy sobie. Pytałam go, czy wie, skąd jest ten obraz. Nie wiedział... Szłam dalej i spotykałam też takie osoby, które nie mogły wypowiedzieć ani słowa. Tam zrozumiałam jeszcze głębiej, że miłosierdzie łączy ludzi, rodzi się w sercu i tak naprawdę jest spotkaniem - opowiada s. Salvatrice.
Szczególne były spotkania i katechezy w więzieniu dla mężczyzn w Bostonie. - To było kilkutysięczne więzienie. Nie zapomnę naszej wspólnej modlitwy Koronką do Bożego Miłosierdzia, zwłaszcza z tymi, którzy mieli karę śmierci albo dożywocie. Pamiętam, jak jeden z nich, krzepki mężczyzna, zaczął w pewnej chwili bardzo płakać w czasie modlitwy. Tak miłosierdzie Boga dotykało ich serc.
- Mogłam również zasmakować posługi misyjnej w Afryce, w Ameryce Łacińskiej, a ostatnio w Ziemi Świętej. Podejmowanie tam codziennej pracy w kuchni, w zakrystii, wyjazdy, aby różnym grupom przybliżyć orędzie miłosierdzia, które wyszło właśnie z Płocka... to wszystko uczyło mnie prostoty, w której Bóg daj nam siebie, a my możemy dawać siebie bliźnim. Chodząc codziennie wąskimi uliczkami Starego Miasta w Jerozolimie myślałam, o tym, co mnie zawsze fascynowało, że Boże miłosierdzie miało ten przywilej łączyć poprzez naszą obecność chrześcijan, wyznawcy judaizmu i islamu. Wspólnie w klimacie życzliwości przeżywaliśmy kolejne dni - opowiada siostra.
I w świetle swoich doświadczeń stwierdza: - Dla mnie miłosierdzie, jeśli jest głębokie i prawdziwe, to rodzi się z relacji miłości mojej do Boga. A potem staje się spotkaniem człowieka z człowiekiem. Nie chodzi tylko o to, aby coś "dać" materialnego potrzebującemu, ale o to, aby najpierw on zajął w moim sercu ważne miejsce; aby stał się dla mnie ważną osobą. W tym spotkaniu wymieniamy się wzajemnie: ja mogę obdarować go modlitwą i ofiarą serca, dobrym słowem, rzeczą materialną, której potrzebuje, obecnością, a od niego przyjmuję dobre słowo, łzy, czasem też rany, które nosi w sobie..ale ja to przyjmuję świadomie. Jestem dla niego, a on dla mnie.