Wspominamy Mieczysławę Gutkowską, wytrwałą pątniczkę do Matki Bożej na Jasnej Górze. Zmarła 10 grudnia ubiegłego roku.
O pani Mieci pisaliśmy na łamach "Gościa Płockiego" przed rokiem. Zawsze zadziwiało nas jej czerstwe zdrowie i kondycja fizyczna, aby mimo niewielkiej postury i sędziwego wieku, być codziennie w kościele na Mszy św., klękać bez wahania do Komunii i mieć na swym koncie ponad 40 pieszych pielgrzymek na Jasną Górę. A trzeba tu dodać, że zawsze szła z przodu, jakby prowadząc całą ciechanowską grupę.
Urodziła się w Warszawie tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej. Drugą wojnę przetrwała w Pułtusku, a po jej zakończeniu zamieszkała w Ciechanowie.
- Co robić, by tak długo żyć? – pytaliśmy wtedy panią Mieczysławę. - Modlić się, pracować, Boga mieć w sercu – to najważniejsze. I żyć z ludźmi, jak Bóg przykazał – to była prosta recepta naszej rozmówczyni.
45 lat z życiorysu pani Mieczysławy zajęły pielgrzymki na Jasną Górę. Jeździła do Częstochowy jeszcze przed drugą wojną. Piesze pielgrzymowanie rozpoczęła w 1962 r., skończyła w 2007 r. – Na początku chodziłam z grupą warszawską, potem z płocką. Raz dostałam zapalenia ścięgna. Trzy dni szłam boso na opuchniętych nogach. Chcieli mnie wziąć na samochód, ale powiedziałam: ja nie będę jechała na pieszej pielgrzymce. I jakoś tam doszłam. Pani Mieczysława mówi, że wtedy zdarzył się jeden z cudów, których w jej życiu było wiele, bo się oddała w opiekę Matce Bożej i wierzy, że Ona nad nią wciąż czuwa. – Jak doszłam, powiedziałam: "Matuchno, spójrz na moje nogi". Potem poszłam, polałam te nogi wodą z Jasnej Góry, a po trzech godzinach opuchlizna zeszła. To był cud!
Z warszawskiej pielgrzymki pamięta rok 1963. – Przy wyjściu z Warszawy samochody z ubraniami zostały przez władze komunistyczne zawrócone. Księża przebrali się wtedy w cywilne ubrania, żeby ustrzec się aresztowania – opowiada. – Szli więc w tym, co mieli. Dobrzy ludzie trochę poratowali, potajemnie nocą dawali ubrania. Z drzewa brzozowego zrobiliśmy krzyż i koronę cierniową. Tak wędrowaliśmy przez całe dziewięć dni pojedynczo. Przed Jasną Górą zorganizowaliśmy się. Choć dużo ludzi wróciło się, doszło nas 1200 osób. Szliśmy bocznymi drogami, bo ciągle nam przeszkadzali, ale karmili nas gospodarze, wynosili jedzenie wieczorem i nocą. Tak doszliśmy do Matki. Witał ich Prymas Tysiąclecia. Pani Miecia miała łzy w oczach na to wspomnienie. – Pamiętam, jak kard. Wyszyński powiedział: "Kochane dzieci, wiedziałem, że nas nie zawiedziecie". Padliśmy na kolana i był jeden wielki płacz. To było wielkie przeżycie! Na pielgrzymki pani Miecia szła zawsze w intencji rodziny i zdrowia wszystkich krewnych. Może też wymodliła je dla siebie.
Marek Szyperski