Wspominamy Mieczysławę Gutkowską, wytrwałą pątniczkę do Matki Bożej na Jasnej Górze. Zmarła 10 grudnia ubiegłego roku.
W rozmowie wspominała, że w trudnych czasach Matka Boska kilka razy uchroniła ją przed śmiercią. – Za okupacji pracowałam na kuchni. Było tam sześć Rosjanek, które były w niewoli. Miały nam pomagać. Kiedyś poprosiły mnie, abym zaprowadziła je do kościoła. Poszłyśmy do Szyszk. Tam ksiądz znał język rosyjski, więc wyspowiadałyśmy się, one przyjęły Komunię św. Była też z nami siedmioletnia córka jednej z więźniarek. I ksiądz też jej dał Komunię. Były tak wdzięczne, że nie miałam na twarzy miejsca, gdzie one by mnie nie całowały. Gdy wróciłyśmy, powiedziały: "Z Bogiem się pojednałyśmy, mogą nas teraz rozstrzelać". A ja byłam zadowolona, że zrobiłam dobry uczynek. Potem poszły z frontem, a ja zostałam.
W Pułtusku pani Mieczysława współpracowała z partyzantką. Została złapana przez Niemców i dotkliwie pobita, ale nikogo nie wydała. – Matka Boska mnie uchroniła. Stłukli mnie na kwaśne jabłko, zemdlałam. Na gestapo mnie wieźli, ale Matuchna dała, że nie dowieźli. Dali tylko pismo i kazali się meldować. Chcieli, żebym wydała partyzantów, a jeden z nich miał troje dzieci. Straszyli, że mnie powieszą, ale nikogo nie wydałam. – Gdy Niemcy kazali się ewakuować z Pułtuska, ja zostałam. Złapali nas i kazali rozstrzelać, ale przyszedł rozkaz, że mamy kopać okopy. Wywieźli nas do Osieka. Stamtąd uciekłam i ukryłam się u gospodarza. Poszukiwali mnie gestapowcy, zeszli całą wioskę, ale gospodarz, u którego się ukrywałam, mieszkał na uboczu, i tam nie doszli. Matuchna uratowała! Po wojnie razem z bratem kupili domek w Ciechanowie. – Matka Boska Nieustającej Pomocy zawsze przy mnie była. Gdziekolwiek się ruszałam, czułam Jej ochronę. Wiedziałam, że nic mi się nie może stać, bo mam ochronę Maryi. Tak było od dziecka. Gdy byłam mała i nie zmówiłam pacierza, to na drugi dzień mówiłam dwa. Trzeba oddać – powtarzała sobie.
Kiedyś pani Mieczysława wpadła pod samochód. – Dziwili się ludzie, co widzieli ten wypadek, że jeszcze chodzę. A Matka uchroniła! - opowiadała.
– Jakoś tam będzie, byleby Matuchna nie opuszczała mnie do śmierci. Człowiek nie żyje sam dla siebie. Nigdy nie przywiązywałam wagi do pieniędzy. Zawsze było tak: ja dam i ja mam. Jak ta wdowa ostatni wdowi grosz. Ja w to wierzę, przekonałam się nieraz. Opiekowałam się innymi na pielgrzymce, opatrunki pomagałam robić, dźwigałam na plecach i miałam siłę. Dla mnie to wielka satysfakcja, gdy mogę komuś rękę podać. Człowiek z sobą nic nie zabierze, tylko dobre uczynki. Nagim się człowiek rodzi i nagim umiera – stwierdziła pani Mieczysława.
Marek Szyperski