"Tereso, moja Tereso - pamiętaj i módl się za mnie" - to jedna z pierwszych modlitw do błogosławionej klaryski kapucynki z Przasnysza.
Mieczysława Kowalska, siostra Maria Teresa od Dzieciątka Jezus, urodziła się 1 stycznia 1902 r. w Warszawie. Jej ojciec był zażartym komunistą i człowiekiem niewierzącym. W latach 20. XX wieku wyjechał z jedną córką do Kijowa w ówczesnym ZSRR. Po jakimś czasie dołączyła do niego żona z młodszą córką Czesią. Mieczysława bardzo nad tym wszystkim bolała, ale pozostała w Warszawie. Po ukończeniu czterech klas pensji pracowała jako bona do dwójki dzieci w rodzinie bogatych Żydów. Krewni chcieli ją wydać za mąż za zamożnego mężczyznę mieszkającego w kamienicy, w której pracowała, ale Mieczysława stanowczo odmówiła.
Była blisko Boga, należała do kilku bractw religijnych. Uczęszczała na Mszę św. do kościoła kapucynów przy ul. Miodowej w Warszawie i tam rozeznała swoje powołanie. Została skierowana przez jednego z ojców do przasnyskiego klasztoru. Decyzję o służeniu Bogu podjęła w wieku 21 lat i 23 stycznia 1923 roku wstąpiła do sióstr kapucynek w Przasnyszu. Profesję czasową złożyła 15 sierpnia 1924 roku, a wieczystą 26 lipca 1928 roku. Ze zwierzeń, jakie czyniła siostrom, wynikało, że modlitwą i pokutą pragnęła zadośćuczynić Panu Jezusowi za swoją rodzinę, do której wkradł się ateizm. W życiu zakonnym Teresa była cichym aniołem dobroci.
Miała 39 lat, kiedy wraz z całą wspólnotą została wywieziona do obozu zagłady w Działdowie. Zmarła 25 lipca 1941 roku w celi nr 31, w budynku głównym obozu. Miejsce jej pochówku nie jest znane. Prawdopodobnie był to jakiś wykopany dół w pobliskim lesie, do którego zostały wrzucone jej zwłoki wraz z ciałami innych zmarłych wówczas więźniów. Przetrwały za to w pamięci współtowarzyszek niedoli szczegóły ostatnich tygodni jej życia.
Siostra Teresa była delikatnego zdrowia (chorowała na gruźlicę), a mimo to zbytnio się nie oszczędzała, gorliwie wykonując swoje obowiązki w klasztorze. Deportacja i pobyt w obozie szybko pogorszyły jej stan zdrowia. Po miesiącu siostra Kowalska dostała krwotoku, który rozpoczął jej 11-tygodniową drogę męczeństwa i w końcu doprowadził do śmierci. Opieki lekarskiej w lagrze nie było. Po długich i natarczywych nawoływaniach mniszek dyżurujący żołdak podał trochę wody. Wezwany sanitariusz, zobaczywszy w misce krew po przebytym krwotoku płucnym, ograniczył się do lakonicznego stwierdzenia, że stan chorej jest poważny. Chora leżała na barłogu, dusząc się z powodu kurzu, który powstawał przy każdym poruszeniu startej słomy. Na domiar złego w obozie wybuchła epidemia tyfusu i wszystkie cele zdezynfekowano chlorkiem, który nawet u ludzi zdrowych podrażnia krtań. W wypadku chorych na gruźlicę przynosi o wiele bardziej poważne skutki uboczne. Oddychanie stawało się dla siostry Teresy katorgą. Z czasem przestała podnosić się z posłania i na jej ciele pojawiły się odleżyny, tworząc jedną wielką ranę. Z wysoką gorączką leżała na podłodze prawie martwa, trawiona przez ogień w płucach. Dochodzące z korytarzy i podwórka wrzaski esesmanów rozsadzały jej głowę. Pod wieczór z trudem mogła przełknąć kilka łyżek płynu. Potem znów leżała cicho, bez skargi na swój krzyż.
s. Donata Koska