"Tereso, moja Tereso - pamiętaj i módl się za mnie" - to jedna z pierwszych modlitw do błogosławionej klaryski kapucynki z Przasnysza.
"Pan Jezus jednak wiedział – napisała siostra Honorata w kronice – że od siostry Teresy wiele wymagać może, że ta oddana Mu bez reszty dusza będzie umiała docenić dar cierpienia, więc dawał jej to cierpienie…". Chora pozostawała jakby przybita do krzyża. Co dzień bardziej słaba, umierała bez lęku i żalu, że tak przedwcześnie musi odchodzić, że umiera w obozie, a nie w klasztorze. Nie rozczulała się nad sobą, raczej współczuła tym, którzy cierpieli jeszcze bardziej i trwali z Chrystusem pośród przeciwności losu. W poddaniu się woli Bożej znosiła wszystkie doświadczenia i z wiarą podążała na spotkanie z Panem. Kilka dni przed śmiercią odbyła wzruszającą ceremonię zrzeczenia się wszystkiego, przeprosiła siostry za przykrości im wyrządzone i odnowiła profesję według zakonnego zwyczaju. Gdy pewnego razu matka Szczęsna Maszewska pocieszała ją, że wkrótce wyjdą na wolność i wtedy umieści ją w sanatorium, gdzie będzie miała świeże powietrze i odpowiednią pomoc medyczną, obolała Teresa odpowiedziała ze smutkiem: "Więc miałabym się z połowy drogi wracać?".
Dręczyła się tym, że odejdzie z tego świata bez sakramentu pojednania i chorych, bez Komunii św. Bóg okazał jej dowód swej obecności i miłosierdzia. W przeddzień śmierci, wieczorem, siostra Honorata Szwarc, odnosząc jak zwykle puste miski, spotkała przypadkowo na korytarzu ojca Sylwiusza Pajewskiego, pasjonistę, i szepnęła mu, że siostra Teresa jest umierająca. Ojciec Sylwiusz polecił wówczas, aby chora za godzinę, tj. o 17.00, zrobiła rachunek sumienia i wzbudziła żal za grzechy, a on w tym samym czasie udzieli konającej absolucji [rozgrzeszenia] in articulo mortis [w niebezpieczeństwie śmierci] w taki sam sposób, jak to uczynił wszystkim zakonnicom wtedy, gdy wywożono je z Przasnysza. Teresa uczyniła jak jej przekazano, a razem z nią modliły się o oznaczonej godzinie siostry otaczające barłóg, świadome, że "w tej chwili Teresa spowiada się Bogu samemu!". W tym czasie w celi na drugim piętrze ojciec pasjonista modlił się za nią i udzielał jej rozgrzeszenia. Jako pokutę siostry wspólnie odmówiły Psalm 51: "Zmiłuj się nade mną, Boże, w swojej łaskawości, w ogromie swego miłosierdzia wymaż moją nieprawość". Teresa, pojednana z Bogiem i z siostrami, ogarniając modlitwą i ofiarą całą rzeczywistość obozu, oddała przełożonej ostatnie cenne dla niej rzeczy, jakie posiadała: krzyżyk i brewiarz, które otrzymała od kapłana podczas składania profesji czasowej, oraz obrączkę, którą kapłan włożył jej na palec w chwili złożenia profesji wieczystej na znak, że została oblubienicą Chrystusa, mającą dochować nieskażonej wiary swemu Oblubieńcowi. Zapewniła ponadto, że w wieczności ubłaga u Pana Jezusa wolność dla sióstr.
Matka opatka poleciła siostrze Bernardecie Sucheckiej, by czuwała nad chorą. Noc z 24 na 25 lipca była ciemna, tylko od czasu do czasu celę oświetlało światło reflektora krążące po obozie. Siostra Teresa leżała bez ruchu. Po północy siostra Bernardeta, widząc dziwne uspokojenie się oddechu chorej, obudziła przełożoną. Matka Szczęsna podeszła do konającej i w pobłyskach lampy z dziedzińca lagru ujrzała śmiertelnie bladą twarz Teresy. Ta, widząc matkę i wszystkie siostry wokół siebie, zapytała: "Mateńko, czy to już?". Nie było wątpliwości, więc przełożona odpowiedziała: "Tak, Tereńko, to pewnie Jezus przychodzi cię zabrać…". Następnie siostry odmówiły wspólnie przyciszonym głosem trzy części różańca, a siostra Teresa łączyła się z nimi w tej modlitwie, chociaż mówić już nie mogła. Poprosiła, aby położyć na niej szkaplerz zakonny, pragnęła bowiem umierać w habicie. Dusiła się, rzęziła. Na jej piersiach leżał zniszczony obrazek Matki Bożej Fatimskiej. Naraz wyszeptała: - Tak długo?… Gdzie mój różaniec?… Ostatnie słowa umierającej brzmiały: "Przyjdź, Panie Jezu! Przyjdź!". Odeszła do domu Ojca o godzinie 3.30. W kilka minut po zgonie siostry zaczęły modlić się za duszę siostry Teresy. "Miałyśmy wrażenie, że jest to jakieś wielkie, uroczyste święto" – napisała siostra Honorata w kronice. Zakonnice idące rano na abort [do ubikacji] zerwały ukradkiem nieco zielonych listków i kilka kwiatków mleczu spod płotu, uplotły wianuszek i założyły zmarłej na głowę, ubrały ją w strój zakonny, który przystroiły zielonymi listkami. Na szyi pod habitem zawiesiły jej na drucie szklany flakonik z karteczką z imieniem i nazwiskiem oraz informacją, kiedy i gdzie umarła. Miały nadzieję, że może kiedyś zwłoki zostaną odnalezione. Dopiero w czasie obiadu mniszki powiadomiły esesmanów, że zmarła jedna z nich. Gdy przyszedł Niemiec z Żydami, którzy przynieśli nosze, by zabrać zwłoki, siostry nie pozwoliły im dotykać ciała Teresy. Same z miłością złożyły ją na tej ostatniej, ubogiej pościeli. Poprosiły również Niemca, aby mogły przenieść ciało na miejsce spoczynku, lecz nie otrzymały pozwolenia. Kiedy wynoszono z celi lagru zmarłą siostrę Teresę był piątek, godzina 15, godzina Miłosierdzia Bożego. Nazajutrz, gdy kapucynki zobaczyły z daleka na placu obozowym biskupa Leona Wetmańskiego i kapłanów płockich, jedna z nich zawołała donośnym głosem w ich stronę: "Siostra Teresa wczoraj umarła!". Księża dali znak schyleniem głowy, że zrozumieli wołanie, a biskup nieznacznie uczynił znak krzyża, błogosławiąc siostry.
Śmierć Marii Teresy napełniła pozostałe mniszki smutkiem, ale stała się też wzmocnieniem ich wiary. Jedna z sióstr napisała ołówkiem w starym kalendarzyku (notatniku duchowym Teresy) takie słowa: "O, Siostro droga, jakżeś była pięknie przygotowana na spotkanie swego Oblubieńca, z jakim spokojem i godnością przekroczyłaś bramy wieczności… Zazdroszczę Ci tego szczęścia i proszę dla siebie podobnej śmierci. Więc módl się za swą »małą siostrzyczkę« – i z nieba czuwaj nadal, jak czuwałaś na ziemi… Tereso, moja Tereso – pamiętaj i módl się za mnie". 13 czerwca 1999 roku, siostra Maria Teresa od Dzieciątka Jezus (Mieczysława Kowalska), kapucynka, została beatyfikowana w Warszawie przez papieża Jana Pawła II, w gronie 108 męczenników II wojny światowej.
s. Donata Koska