Senator Janina Fetlińska i ks. Bronisław Gostomski byli wśród ofiar katastrofy z 10 kwietnia. "Nie umiera ten, kto żyje w pamięci innych”. W ich przypadku to nie tylko piękny slogan; oni zostawili po sobie żywe pomniki.
Nina i medalik
Do Katynia Janina Fetlińska pojechała, bo bardzo chciała tam jechać. To było jej marzenie życia. – Ostatni raz widziałam się z nią w Płocku, w Wielki Poniedziałek, na dwa tygodnie przed katastrofą – wspomina s. Aneta, pasjonistka, jej wieloletnia przyjaciółka. – Nineczka bardzo się cieszyła, że pojedzie do Katynia. Szczyciła się tym, że będzie lecieć z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Początkowo miała pojechać pociągiem, ale znalazło się dla niej miejsce na pokładzie – wyjaśnia.
Jak przekonuje s. Aneta, Janina Fetlińska nigdy nie wstydziła się krzyża, nosiła na szyi medalik, który zawsze starała się wyeksponować, chciała, aby był widoczny. – Ninka wszędzie się dobrze czuła. Gdy była w Warszawie i mieszkała w hotelu poselskim, codziennie uczestniczyła w porannej Mszy św. Mówiła, że dzięki wierze czerpie siły i pokonuje trudności. Powtarzała:
"Nic na siłę, tę sprawę trzeba zostawić Panu Bogu, trzeba ją omodlić". A modliła się często, także za swoich kolegów parlamentarzystów, a jeszcze bardziej za tych, którzy jej czasem dokuczali – wspomina s. Aneta.
Szkoła, okno, pomnik...
To z inicjatywy senator Janiny Felińskiej, w jej rodzinnym Ciechanowie powstał Krzyż Katyński. Ta społeczniczka, z wykształcenia pielęgniarka, pomagała zwykłym ludziom, załatwiała dla nich wiele spraw, od pomocy medycznej po duchowe wsparcie. Jako senator miała długą kolejkę interesantów, dlatego z biura wychodziła późnym wieczorem. – Dla niej człowiek był najważniejszy. Brała udział w obronie nienarodzonych dzieci, pracując społecznie w poradnictwie rodzinnym, przy parafii farnej w Ciechanowie. Uratowała dzięki temu wiele istnień – mówi s. Aneta.
Organizowała liczne konferencje rodzinne dla lekarzy, katechetów w wielu miastach diecezji. Pani senator razem z bp. Piotrem Liberą podjęła dzieło utworzenia okna życia w Płocku, które znajduje się na Starym Rynku. Podkreśla, że zawsze była skromna. "Choć nie jestem osobą medialną, staram się dobrze robić to, co robię" – powtarzała. Miała szacunek dla każdego człowieka, czy to był dyrektor, czy woźna, dla niej nie było różnicy. – Sama nieraz widziałam, jak w hotelu poselskim zagadywała sprzątaczki, pytała o zdrowie, samopoczucie. Zawsze z uśmiechem na twarzy. Zabiegała o to, by pielęgniarki podnosiły swoje kwalifikacje zawodowe, żeby nie były na gorszej pozycji. To dzięki niej powstał Wydział Ochrony Zdrowia, kierunek pielęgniarstwo w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Ciechanowie.
Czytaj także:
Agnieszka Kocznur, wp