Senator Janina Fetlińska i ks. Bronisław Gostomski byli wśród ofiar katastrofy z 10 kwietnia. "Nie umiera ten, kto żyje w pamięci innych”. W ich przypadku to nie tylko piękny slogan; oni zostawili po sobie żywe pomniki.
I znalazło się miejsce...
– Poznaliśmy się w seminarium duchownym, a potem spotkaliśmy się na studiach w Lublinie, gdzie ja studiowałem historię sztuki a on historię. Bardzo lubił podróże, był aktywną osobą, łączyła nas też wspólna pasja do historii – wspomina przyjaciel ks. Gostomskiego, ks. Bronisław Gwiazda.
Ks. Gostomski w 1979 r. na stałe wyjechał do Wielkiej Brytanii. Najpierw pracował w polskiej parafii na Ealingu, potem był proboszczem w Peterborough, w Bradford, a od 2003 r. został proboszczem w parafii św. Andrzeja Boboli w Londynie.
Do Smoleńska poleciał jako kapelan towarzyszący prezydentowi Ryszardowi Kaczorowskiemu. – Podczas którejś kolacji ostatni prezydent RP na uchodźstwie zapytał Bronka, czy by z nim pojechał do Katynia. Kiedy obydwaj przylecieli w czwartek do Warszawy, okazało się, że dla ks. Gostomskiego nie ma miejsca w samolocie. Wtedy prezydent Kaczorowski stanowczo powiedział: "albo lecimy obaj, albo nie lecę wcale”. No, i znalazło się miejsce... – mówi ks. Gwiazda – na spotkanie z Panem.
Z ks. Gostomskim jego wieloletni przyjaciel widział się dwa dni przed katastrofą. – Ostatni raz widziałem go w czwartek, jak wyjeżdżał. W piątek dostałem od niego ostatniego SMS-a. Napisał, że był na bardzo miłej kolacji z rodziną, z bratankami, na Starówce w Warszawie, i że spotkanie było wspaniałe – wspomina ks. Gwiazda.
Kawa lub herbata?
– Ksiądz Bronek był wspaniałym, ciepłym i serdecznym księdzem. Pamiętam, jak kilkanaście lat temu zwróciłam się do niego o pomoc w zorganizowaniu zbiórki pieniędzy dla ciężko chorej dziewczynki, córki znajomych. Jego serce i otwartość przekroczyły moje oczekiwania. Był chyba jedynym księdzem, do którego nie wahałabym się pójść w każdej sytuacji i z każdym tematem. Została tęsknota, żal, ale i dobre, ciepłe wspomnienie. Za wszystko bardzo serdecznie dziękuję – wspomina na forum strony parafialnej Magdalena Włodarczyk-Sroka.
Jego plebania była zawsze otwarta. Zapraszał wszystkich interesantów i częstował kawą lub herbatą. Jak przekonuje ks. Gwiazda, kapłan zostawił po sobie przede wszystkim duchowy dorobek. Wspólnoty parafialne to są jego żywe pomniki. Zawsze był otwarty na ludzi, przyciągał ich i jednoczył. Miał bardzo dobry kontakt ze wszystkimi, także z osobami innych wyznań. Pozostawił po sobie dwie pięknie odnowione świątynie. Pomagał siostrom zakonnym, które przyjeżdżały na kurs języka, wspomagał materialnie Muzeum Diecezjalne w Płocku, fundował stypendia dla biednych studentów z Kenii. Pomagał też w sprawach czysto ludzkich, np. załatwił komuś starszemu i samotnemu pobyt w domu pomocy społecznej. Kiedyś do Polski przywoził parafiankę, która na noszach została wniesiona do samolotu. Przyleciał z nią, bo chciała w Polsce umrzeć. We wszystko się angażował.
Agnieszka Kocznur, wp