O ludziach dobrego serca i sile modlitwy, ale i o „antysolidarności” w 3. rocznicę Katastrofy Smoleńskiej mówi Dorota Skrzypek, wdowa po śp. Sławomirze Skrzypku, prezesie NBP.
Do Płockiego Parku Pamięci, jednego z miejsc upamiętniających katastrofę pod Smoleńskiem, przyjeżdżała Pani już kilkakrotnie. Dlaczego akurat tutaj?
- Państwo nawet możecie sobie nie zdawać sprawy, jak wiele dla nas, rodzin smoleńskich, znaczy to, co robicie. Jak bardzo ważna jest taka świadomość, że gdzieś są ludzie, którzy tak bezinteresownie okazują nam tyle dobra i życzliwości, którzy obdarzają naszych bliskich, tym co najważniejsze – modlitwą i taką opieką modlitewną także nas. Ja czuję, że tak do końca na to nie zasłużyliśmy, że dostaję to w prezencie, za który nigdy nie zdołam podziękować. To jest taki ogrom dobra, który spływa na mnie i na naszą rodzinę, między innymi z tej niewielkiej, ale dla mnie wyjątkowej, parafii w Trzepowie.
To jest bardzo drogie mi miejsce. A pragnę podkreślić, że nigdy ani ja, ani mój mąż nie byliśmy z nim związani. Tym bardziej ta inicjatywa jest dla nas niezwykła i bezinteresowna.
Wzruszyła mnie już sama idea parku pamięci, w tym niezwykła symbolika dębów, ale chyba najbardziej to, że każda z 96 osób, które zginęły pod Smoleńskiem, została otoczona specjalną modlitwą przez jednego mieszkańca tych okolic, który modli się za nią codziennie, do końca życia. Wtedy, to było ponad rok po katastrofie, nie zdawałam sobie sprawy, jak wielu jest takich ludzi dobrego serca w Polsce, którzy chcą się modlić także za mojego męża. Bo to, że ja się za niego modlę, że modlą się jego dzieci, najbliżsi jest rzeczą naturalną. Ale myślę, że jest coś niezwykłego w śmierci tych 96 osób, które zginęły pod Smoleńskiem, bo oni dostali coś absolutnie wyjątkowego. Dostali modlitwę, której ogromu nie da się zmierzyć.
To jest to, czego wy, rodziny smoleńskie, potrzebujecie szczególnie?
Bardzo. Myślę, że niejeden mieszkaniec tej parafii nie ma świadomości, ile to dla nas znaczy. Ja też głęboko wierzę, że modlitwa działa. Po pierwsze tak, że otwiera niebo naszym bliskim zmarłym, ale działa też wzmacniająco na tych, którzy żyją.
Czy takie wsparcie pomaga Pani stanąć z tym dramatem oko w oko?
To przede wszystkim wzmacnia moją wiarę. Nie ukrywam, że doświadczenie 10 kwietnia jest wyjątkowo trudnym doświadczeniem, bo ono właściwie nie ma końca. Ono cały czas trwa. Jednak taka postawa, jak parafian z Trzepowa, umacnia moją wiarę. Wiarę w to, że 10 kwietnia ma sens, i to co działo się potem ma sens, że wypływa z tego także bardzo dużo dobra.
Serce Polski tętni gdzie po prowincjach? Tak to wygląda z perspektywy Warszawy?
Bardzo mi przykro, że przyjeżdżam tutaj z miasta, w którym owszem, są może takie miejsca pamięci, ale one są wszystkie przy parafiach. W samej Warszawie nie ma takiego miejsca poświęconego Prezydentowi, który zginął, jego małżonce, i reszcie delegacji. Mówię to z wielką przykrością, bo mój mąż przez kilka lat był wiceprezydentem tego miasta. W tym samolocie zginęło trzech prezydentów Warszawy: śp. pan prezydent Lech Kaczyński, śp. Władysław Stasiak i mój mąż. Tym bardziej doceniam to, co dzieje się w takich miejscach jak to, i tym bardziej bliscy są ci ludzie, spoza mojego rodzinnego miasta.
Jednak w Warszawie jest też wielu ludzi, którzy pamiętają, a nie mają gdzie zapalać zniczy i składać kwiatów. Próbują to robić każdego 10 dnia miesiąca przed pałacem prezydenckim, ale tak naprawdę nie mają takiego miejsca. I oni też na nie czekają.
AGNIESZKA MAŁECKA