Pod Ciechanowem rozegrała się ważna bitwa powstania styczniowego, którą przypomniały obchody w parafii Zeńbok.
„W niedzielę dnia 15 m.b. po godzinie 3 z południa przeszedł oddział Polaków około wsi Zeńbok (…) Wojsko rosyjskie ciągnące za nim , zaraz poczęło strzelać (…)” – pisał trzy dni później (18 marca 1863 r.) do biskupa płockiego ówczesny proboszcz parafii pw. św. Bartłomieja w Zeńboku ks. A. Górecki. Relację księdza o krwawej bitwie powstańczego oddziału dowodzonego przez naczelnika województwa płockiego Zygmunta Padlewskiego z wojskami carskimi, zamieszczono w okolicznościowym folderze wydanym przez Urząd Gminy Regimin w 150. rocznicę bitwy.
W odwrocie z Kurpi
Niejako preludium do starcia pod Regiminem była bitwa na Kurpiach, pod Drążdżewem. Jak w setną rocznicę powstania pisał Stanisław Kostanecki w „Notatkach Płockich”, 12 marca powstańcy dali się tam zaskoczyć trzem kolumnom wojsk rosyjskich, ponieśli znaczne straty i wycofali się z pola bitwy.
„Po tej porażce oddział Padlewskiego skierował się na północ i Puszczą Myszyniecką dotarł do Chorzel w powiecie przasnyskim, dokąd miał nadejść transport broni” – pisze Stanisław Kostanecki. „Powstańcy rozpędzili straż graniczną, broń jednak nie nadeszła. Wtedy Padlewski znów pomaszerował w kierunku południowo-zachodnim. Dowiedziawszy się o tym, pułkownik Goriełow wyruszył z Przasnysza na czele 600 piechoty i setki kozaków i gnając z piechotą na podwodach, dopędził 15 marca zmęczonych powstańców w miejscowości Zeńbok”.
Sypano kulami jak gradem
Główne siły powstańcze rozpoczęły odwrót osłaniane przez około stu strzelców. „Ta straż tylna rozsypana po domach i stodołach stawiła zacięty opór. Prawie wszyscy strzelcy zginęli w palącej się wsi, ale główny oddział uratowali” – czytamy w artykule „Powstańczy naczelnik województwa płockiego” pióra Stanisława Kostaneckiego.
Atak Moskali był zmasowany i morderczy. „Ja chciałem się z domu ukazać, do trzech razy próbując i okazać, iż jednego Polaka nie masz w budowlach i kościele, lecz za każdym wyjrzeniem sypano do mnie kulami jak gradem i do ludzi, którzy chcieli inwentarz wyganiać i uciekać” – pisał do biskupa ks. proboszcz Górecki. „Wreszcie Rosjanie, zapaliwszy budowle około kościoła, oblegli budowle księże i one, przez wtykanie luf w dachy i sterty, zapaliwszy wszystkie, otoczyli plebanię strzelając w dachy, ściany i okna”.
Ks. proboszczowi udało się ujść cało, podobnie jak większości mieszkańców wsi. „W tym paleniu Bóg swą opatrznością zasłaniał od kul jako gradu lud i mnie, zabito tylko człowieka wybiegłego z płomieni (…) i dwoje dzieci spalono, których matka, bojąc się kul świszczących koło głowy, nie wyniosła”.
Marek Szyperski