Od 6 sierpnia "płoccy pielgrzymi nadziei" są w drodze na Jasną Górę. Razem z nimi idzie bp Szymon Stułkowski. W rozmowie z Iloną Krawczyk-Krajczyńską opowiada o tym, jak wędrowanie uczy modlitwy, dlaczego jest czasem nadziei i spotkania - z Bogiem i drugim człowiekiem.
Ilona Krawczyk-Krajczyńska: Księże Biskupie, czym różni się modlitwa w drodze od tej codziennej – w domu, w „bezpiecznych” warunkach?
bp Szymon Stułkowski: Przede wszystkim na pielgrzymce jest tej modlitwy więcej. Nawet, podczas mojej ostatniej pielgrzymki do Santiago de Compostela, bardzo sobie ceniłem to, że idąc samotnie mogłem cały czas rozmawiać z Bogiem – myślami, Różańcem, czytaniem Dziejów Apostolskich. Cały dzień stawał się modlitwą osobistą. W pielgrzymce zorganizowanej dochodzi jeszcze wymiar wspólnotowy. To bardzo pomaga w pokonywaniu bólu i zmęczenia. Łatwiej się idzie, gdy obok są inni ludzie. Pielgrzymka to także zostawienie codziennych obowiązków – mam swoje intencje, ale nie muszę martwić się o to, co zwykle zaprząta głowę w domu. Dzięki temu mogę bardziej wejść w życie ludzi, których spotykam i w głąb siebie.
Możemy więc powiedzieć, że pielgrzymowanie uczy modlitwy?
Zdecydowanie tak! Myślę, że na co dzień nikt nie śpiewa Godzinek. Ja czasem włączam je sobie w samochodzie, ale na pielgrzymce śpiewa się je codziennie. Wielu ludzi odkrywa Różaniec, uczy się nowych form modlitwy, medytacji Słowa Bożego. Patrząc na innych, jak się modlą, można się inspirować, a czasem też trochę prowokować do zmiany swojego podejścia. To naprawdę wielka szansa duchowa.
Tegoroczna pielgrzymka w szczególny sposób nawiązuje do hasła roku jubileuszowego, w którego centrum jest „nadzieja”. Czym ona jest w naszym życiu?
Naszą największą nadzieją jest Jezus Chrystus. Potrzebujemy Go jak wody czy powietrza. Nadzieja jest czymś, co trwa tylko przez pewien czas – skończy, gdy spotkamy Boga twarzą w twarz. Ale żeby to spotkanie było możliwe, musimy tutaj, budować z Nim relację. Symbolem nadziei jest kotwica, którą widać na pielgrzymkowej koszulce. Trzyma nas mocno, ale jest po to, by ją wyciągnąć i płynąć dalej. Tak samo z naszym życiem duchowym – nie możemy stać w miejscu, ale rozwijać się i dzielić doświadczeniem Boga z innymi. Są też te mniejsze nadzieje: że przejdę pielgrzymkę mimo bólu, że wyzdrowieję, że naprawię trudne relacje, że znajdę dobrą żonę czy męża, że będę dobrym księdzem, zakonnicą czy biskupem. To wszystko są pragnienia, które niosą nas w drodze.
A jak jest z naszą maryjnością? Przed Matką Bożą łatwiej otwierać serce?
Maryja ma w naszej pobożności wyjątkowe miejsce. Mówimy, że jest Królową Polski i naszą Matką. Ale warto pamiętać, że Jej wielkość pochodzi od Jej Syna i od Ducha Świętego, którego przyjęła. Bardzo lubię myśleć o Niej także jako o naszej siostrze w wierze. Słowo „królowa” budzi dystans, „matka” – szacunek, ale „siostra” sprawia, że jest bliska. Ona jest jedną z nas, tylko najpiękniej otworzyła się na Boże plany.
To ciekawe spostrzeżenie i nabiera szczególnego znaczenia biorąc pod uwagę, że na pielgrzymkowym szlaku zwracamy się do siebie „bracie” i „siostro”.
Tak, bo pielgrzymka tworzy wspólnotę i ta wspólnota drogi jest bardzo ważna. Pamiętam moją pierwszą wędrówkę w 1981 roku. Wszyscy mówili wtedy, że idziemy „spojrzeć w oczy Matki”. Przeżyłem wtedy duże rozczarowanie, ponieważ czekałem na to spotkanie twarzą w twarz z Ikoną Jasnogórską, a ono było błyskawiczne. Wchodziło nas trzydzieści tysięcy ludzi. Chwila na przyklęknięcie, spojrzenie i trzeba było iść dalej. Zrozumiałem wtedy, że to, co najważniejsze, dokonuje się w drodze. Jeśli nie spotkam Maryi i Jezusa w czasie pielgrzymowania, to potem w Częstochowie będzie już za późno. Owszem, mamy cel – Jasną Górę – ale to droga nas przemienia, kształtuje, przygotowuje na najważniejsze spotkania.