Wyjątkowy czas pod znakiem śmierci papieża, na który pada jasne światło Zmartwychwstałego, staje się szczególną katechezą o Kościele i nadziei dla wszystkich.
Warto sięgnąć do niektórych myśli z kazania wygłoszonego w katedrze w ostatnią Wielką Sobotę przez ks. Krzysztofa Stawickiego, notariusza płockiej kurii, w którym mówił o Wielkiej Sobocie, którą przeżywa Kościół współczesny. Wydaje się, że w kontekście śmierci Ojca Świętego Franciszka słowa te warto odczytać dla siebie, dla równowagi między tym, co mówią media, a tym, co powinien czuć człowiek wierzący o swoim Kościele i jego pasterzu. Mówił m.im. kaznodzieja:
Wielu jest w Kościele zmęczonych, wielu słusznie oburzonych tym, co było, i wielu wystraszonych tym, co będzie. Czas między jedną a drugą postacią, jak między Wielkim Piątkiem a Wielką Nocą. Jeśli chcemy pozwolić się prowadzić tej myśli, to nie możemy nie pamiętać, że Wielka Sobota oznacza nie tylko czas niepewności i pytań pomiędzy czymś a czymś, ale oznacza przede wszystkim czas nadziei.
Takim czasem nadziei i wdzięczności są te dni po śmierci i pogrzebie papieża Franciszka.
Publikujemy tekst kazania wygłoszonego przez ks. Krzysztofa Stawickiego w czasie Ciemnej Jutrzni w Wielką Sobotę w płockiej katedrze
"Lecz po krzyku następuje bezgłośna Sobota. Wielki, cichy Szabat, kiedy Słowo spoczywa po wykonaniu swojego dzieła, dokładnie w śladach Ojca. Ciało Słowa, schowane w prześcieradła i korzenne wonności, spoczywa w skale i w pieczarze, pieczęcie na grobie zabraniają komukolwiek dostępu; dusza Słowa wędruje jednak przez królestwo zmarłych, jedyny raj, istniejący przed zmartwychwstaniem Słowa" - tak o Wielkiej Sobocie pisał szwajcarski teolog, sługa Boży Hans Urs von Balthasar.
Przedziwna jest Wielka Sobota! Rzeczywiście, jakby czegoś brakowało, a czego serce ludzkie niespokojne póki w Bogu nie spocznie domaga się bardzo. Pewien niepokój prowadzi nas do miejsca, gdzie ta celebracja się zakończyła – do grobu Jezusa. To tam właśnie doświadczamy jednego z najbardziej szokujących i bolesnych widoków, jakiego może doświadczyć ludzkie oko. Widzimy, że dzisiaj ten grób nie jest pusty. W tym grobie, choć na krótko, ale spoczywa ciało Jezusa. Ten sam, który przecież niedawno wskrzesił Łazarza i córeczkę Jaira, który uzdrawiał, leczył, głosił Dobrą Nowinę, dziś sam, w ludzkiej postaci, jest tym, który leży w grobie wykutym w skale.
Ale ta cisza, która gromadzi nas dzisiaj w świątyniach to nie jest cisza beznadziei i rozpaczy. Benedykt XVI – którego 20. rocznicę wyboru na Stolicę Piotrową dziś obchodzimy – w jednej ze swoich medytacji nad Całunem Turyńskim tak napisał: W godzinie ostatecznej samotności nigdy nie będziemy sami. To jest tajemnica Wielkiej Soboty! Właśnie stamtąd, z mroków śmierci Syna Bożego wydobyło się światło nowej nadziei, światło zmartwychwstania. I wydaje mi się, że ten kto patrzy oczami wiary na to święte płótno, dostrzega coś z tego światła. Istotnie, Całun był zanurzony w głębokim mroku, ale jednocześnie jest pełen światła, i myślę, że skoro setki tysięcy ludzi przybywa, by oddać mu cześć - nie licząc tych, którzy kontemplują jego reprodukcje - dzieje się tak dlatego, że widzą w nim nie tylko ciemność, ale także światło; nie tyle porażkę życia i miłości, ile zwycięstwo, zwycięstwo życia nad śmiercią, miłości nad nienawiścią; owszem, widzą w nim śmierć Jezusa, ale dostrzegają też Jego zmartwychwstanie; w objęciach śmierci tętni teraz życie, bo zamieszkała tam miłość.
Tak, cisza Wielkiej Soboty nie jest ani beznadzieją, ani pustką. Jest ona łaską. Bo istotnie potrzebny jest dzień ciszy, aby zastanowić się nad rzeczywistością ludzkiego życia, nad siłami zła, które są w nim przecież obecne, ale nade wszystko nad wielką mocą dobra, jakie wypłynęło z Męki i Zmartwychwstania Pańskiego. Ta chwilowa przerwa od dostojnych celebracji Triduum Paschalnego przypomina nam, że w naszym chrześcijańskim życiu potrzebne jest zarówno actio, jak i contemplatio. Potrzebujemy czasu, żeby te wszystkie treści, obecne podczas liturgii przemedytować. Czasem trzeba po prostu zamilknąć, by usłyszeć tego, który mówi do nas po imieniu.
Jeden z publicystów napisał jakiś czas temu, że Kościół w Polsce przeżywa swoją Wielką Sobotę. Bo wielu jest w Kościele – jak mówił jeden z kaznodziejów – zmęczonych, wielu słusznie oburzonych tym co było i wielu wystraszonych tym co będzie. Czas między jedną a drugą postacią, jak między Wielkim Piątkiem, a Wielką Nocą. To na pewno: widzimy, że wiele się zmienia. Ale jeśli chcemy pozwolić się prowadzić tej myśli, to nie możemy nie pamiętać, że Wielka Sobota oznacza nie tylko czas niepewności i pytań pomiędzy czymś a czymś, ale oznacza przede wszystkim czas nadziei. A jest, Siostry i Bracia, wiele, bardzo wiele oznak nadziei. Gdy wokół wrzawa i krzyk, obserwujemy Kościół, który choć mniej liczny, to coraz głębiej wierzący. Jest w nim coraz więcej wiernych adorujących dniami i nocami Najświętszy Sakrament. Coraz więcej wiernych na rekolekcjach ignacjańskich,szukających stałych spowiedników i kierowników duchowych. Coraz więcej wiernych poszukujących liturgii na wysokim poziomie, chociażby teraz w Triduum Paschalne. Jak często nas, duchownych – strażników liturgii w tym zawstydzają.Swoją mądrością i pobożnością! To są ci coraz liczniejsi, którzy w swoich codziennych, nawet błahych wyborach "szukają tego co w górze, gdzie przebywa Chrystus". Wiele razy już doświadczyli w swoim życiu, że Pan jest wierny obietnicom.
Tak, to jest w Kościele w Polsce czas Wielkiej Soboty, bo to jest czas – wbrew powszechnej opinii - Wielkiej Nadziei. Zmiany mogą boleć, ale ich celem nie jest proces, a efekt.
I niech nas, pielgrzymów nadziei roku jubileuszowego, właśnie ta cnota, prowadzi do Nocy Zmartwychwstania. To tam potwierdzimy, że nadzieja prawdziwie ma swój sens.
wp /red.