Miłość, która nie brzydzi się nędzą człowieka. Rozmowa z Romanem Ziębą

Jeszcze kilka lat temu był przemytnikiem, dzisiaj jest ikonopisem i pielgrzymem, który doświadczeniem miłości większej niż ludzki błąd dzieli się z innymi. O Bogu, który zawsze jest blisko opowiedział w rozmowie z "Gościem Płockim".

Ilona Krawczyk-Krajczyńska: Mówił Pan do maturzystów na Jasnej Górze o miłości Boga, który nie brzydzi się ludzką słabością. To bardzo mocne słowa. Skąd pomysł, żeby właśnie to zaakcentować w spotkaniu z młodymi ludźmi?

Roman Zięba: Ja doświadczyłem takiej miłości i tym się dzielę. Czuję, że kiedy spotykam się z młodzieżą, to wcale nie jestem od nich ani lepszy, ani dalej na swojej drodze. Mam może więcej lat i doświadczeń, ale w ich oczach widzę coś, czego sam bardzo potrzebuję – prawdę, szczerość, świeżość wiary. To spotkanie odbywa się na tym samym poziomie. Oni zaczynają swoją drogę, ja jestem w jej trakcie, ale wszyscy jesteśmy pielgrzymami. Idziemy razem – z pytaniami, ze słabościami, z nadzieją.

Często podkreślał Pan, że człowiek nieustannie zaczyna od nowa. To dotyczy też Pana historii?

Zdecydowanie. Wydaje mi się, że jestem wciąż na początku – w procesie uczenia się siebie, swojej uczciwości wobec Boga i innych. To bywa trudne, ale prawdziwe. I właśnie dlatego tak bardzo kocham pielgrzymowanie. Ono uczy mnie szczerości.

Czuję, że ma w Pana życiu szczególne miejsce. Dlaczego akurat ta droga duchowa stała się tak ważna?

Przez lata myślałem, że to moje pielgrzymowanie jest może trochę ucieczką. Od czegoś, od siebie, od trudnych historii. Ale kiedy z czasem pojawiły się owoce – choćby pojednanie z moją córką po latach ciszy – zrozumiałem, że to nie była ucieczka. To była modlitwa w drodze. I najważniejsze, że to była droga stawania w prawdzie.

A jak ta droga zmienia człowieka? Co daje Panu pielgrzymowanie?

Pokój. Nadzieję. Spotkanie serca z sercem. W świecie, który krzyczy, który przynosi tyle niepokoju, pielgrzymowanie otwiera na coś, co pozwala mi nie bać się. Wiem, że nie muszę rozumieć wszystkiego. Historia znała wiele kryzysów – i przez ten też przejdziemy. A jeśli trzeba z siebie coś dać, ponieść ofiarę, to niech będzie ona dla większej chwały Boga.

Nie wstydzi się Pan dziś mówić o swojej przeszłości, o ucieczkach, manipulacji, życiu "w rolach". Wszystko jest bardzo szczegółowe i dosłowne. To też jakiś etap?

Tak. W mojej przeszłości był i przemyt w Azji, i życie w fałszu. Czuję, że to ważne, żeby się tym dzielić. Bardzo tego potrzebuję. Ilekroć spotykam kogoś, kto ma w sobie prostotę i autentyczną relację z Bogiem – ja to od razu wyczuwam. I też jestem szczery.

Pan pisze ikony. Skąd to połączenie – pielgrzymowanie i pisanie ikon?

To wszystko zaczęło się we Włoszech, w Toskanii. Tam po raz pierwszy zobaczyłem ikonę Maryi – nie jako dostojną królową, ale jako dziewczynę z Nazaretu, która odważnie powiedziała Bogu „tak”. To mnie poruszyło. Potem trafiłem na warsztaty jezuity, o. Jacka Wróbla i wszystko się połączyło. Droga ikony i droga pielgrzyma – to to samo. Modlitwa, ofiara, zawierzenie. Jedna i druga prowadzi do spotkania.

A co jest najważniejszym przesłaniem Romana Zięby?

Nadzieja. Taka, która rodzi się z doświadczenia miłości, która była z nami nie wtedy, gdy zaczęliśmy się zmieniać, ale wtedy, gdy byliśmy w najgorszym stanie. To miłość, która się nie brzydzi ludzką nędzą. I kiedy ktoś tego doświadczy, już nigdy nie zostawi tej miłości. Ona go posyła dalej.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Ilona Krawczyk-Krajczyńska