22 lutego mijają 93 lata od objawienia obrazu Jezusa Miłosiernego św. siostrze Faustynie Kowalskiej w Płocku.
Pozornie nic się nie zachowało sprzed 93 lat - ani cela, ani znaczące pamiątki z tamtych lat. O wszystkim mówi zapis w "Dzienniczku": "Wieczorem, kiedy byłam w celi, ujrzałam Pana Jezusa...". O tym, że źródło miłosierdzia bije w tym miejscu, mówią też ci, którzy tu się modlą, oraz konfesjonał i wota zawieszone w kaplicy.
Przedwojenny klasztor na Starym Rynku pamiętała s. Gonzaga Walczak, pierwsza przełożona płockiego klasztoru na Starym Rynku, po powrocie sióstr na Stary Rynek na początku lat 90. ub. wieku. Przed wojną młoda Genowefa Walczak przychodziła do sióstr po pieczywo. Zresztą, mieszkając z rodzicami na Starym Rynku, z okien mieszkania dobrze widziała zakład "Anioła Stróża”, w którym zakonnice opiekowały się ponad setką dziewcząt. W czasie wojny, ukrywając się przed wywózką na przymusowe roboty do Niemiec, przebywała u sióstr. Po wojnie wstąpiła do klasztoru. Nic jednak nie słyszała wcześniej o Faustynie i o płockich objawieniach Bożego Miłosierdzia.
– Przed wojną był to dom wielkiej pracy i troski o dziewczęta. Na przykład w nieistniejącym skrzydle domu, gdzie na piętrze znajdowała się cela Faustyny, na parterze była pracownia szewska. Siostry prowadziły również piekarnię, pralnię, szwalnię i hafciarnię. Był wreszcie mały ogród, a w Białej pod Płockiem duże gospodarstwo. Faustyna kochała nasze dzieło i dziewczęta – tak opowiadała nam zmarła w 2016 r. s. Gonzaga.
Zakonnica pamiętała przedwojenny układ domu i zakonną kaplicę, która znajdowała się w innej części kompleksu klasztornego niż obecnie. – Była ona niewielka, bo i sióstr było mniej. Choć wiele się zmieniło, ale są to wciąż te same mury i korytarze, którymi Faustyna chodziła, ciężko pracowała i gdzie się modliła – podkreśla siostra. O samej Faustynie i jej objawieniach dowiedziała się później, po wojnie, gdy wstąpiła już do zakonu. – Opowiadała mi o niej s. Ludmiła, która pracowała w płockim domu przed wysiedleniem przez komunistów w 1950 r. Była tu organistką i zakrystianką. Miała też zdolności malarskie. Opowiadała mi "o gorliwej Faustynie, która miała widzenia Pana Jezusa i zostanie świętą". Później dowiedziałam się, że wszystko zaczęło się w Płocku – wspominała s. Gonzaga.
Wiele wspomnień o św. s. Faustynie słyszała w czasie swojego długiego zakonnego życia s. Wiktoriana Bieniek, pochodząca z parafii Koziebrody k. Raciąża, zmarła w płockim klasztorze w 2022 r. - Chciałam wstąpić do zgromadzenia, którego patronką będzie Matka Boża i gdzie siostry zakładają czarny habit - wspominała kilka lat temu s. Wiktoriana. Gdy wstąpiła do zgromadzenia, o płockim domu, Faustynie i objawieniach nic nie wiedziała.
– Jako postulantka w Kaliszu pomagałam starszym siostrom, Urszuli i Agacie. To one powiedziały mi: "Była u nas siostra, która widziała Pana Jezusa i będzie świętą". Później na strychu naszego domu, w drewnianej skrzyni, znalazłam obrazki Jezusa Miłosiernego, oczywiście czarno-białe, z wypisanymi obietnicami Pana Jezusa dla tych, którzy będą się modlić do Bożego miłosierdzia. Jeszcze więcej o Faustynie powiedziała mi s. Klemencja z Krakowa, bo w Łagiewnikach święta spędziła najwięcej czasu. Przecież wtedy nie było opublikowanego "Dzienniczka". Siostry opowiadały sobie i wspominały Faustynę. Jedne wierzyły w objawienia i w jej świętość, inne się zastanawiały, jak to możliwe, że tak zwyczajna zakonnica rozmawiała z Panem Jezusem. Miałam też szczęście, że do ślubów wieczystych przygotowywała mnie s. Irena Chrzanowska, która wraz z Faustyną przebywała w Wilnie. Ona wiele wiedziała o świętej i opowiadała nam o tym – mówiła s. Wiktoriana.
Gdy w 1950 r. usunięto siostry ze Starego Rynku w Płocku, zostały skierowane do różnych wspólnot w całej Polsce. I to one zaniosły do innych domów wiadomość, że orędzie Bożego Miłosierdzia po raz pierwszy zostało objawione właśnie w Płocku. – Do Krakowa przyjechała z Płocka s. Karolina. Ona i inne siostry prosiły o wielką modlitwę za płocki dom i za to wybrane przez Boga miejsce, bo właśnie tu były pierwsze objawienia – wspominała s. Wiktoriana.
Później sama siostra zastąpiła jakby Faustynę w kuchni łagiewnickiego klasztoru. – Miałam to szczęście, że spotkałam mamę św. Faustyny. Widziałam ją, gdy przyjechała do naszego domu w Częstochowie. A później sama pracowałam w kuchni w Łagiewnikach. Dotykałam tych samych naczyń, garnków, szafek, przy których pracowała Faustyna. Zresztą nasze wychowanki, dziewczęta z zakładu opiekuńczego, co i raz mówiły: "Tej patelni, tego garnka używała Faustyna" – tak opowiadała zmarła przed dwoma laty s. Wiktoriana.
W albumie "Ufam. Śladami siostry Faustyny" Janusza Rosikonia znajdujemy inne świadectwo s. Pauliny Kosińskiej, która pracowała z Faustyną w kuchni płockiego klasztoru: "Pomieszczenie było wąskie, a co chwila ktoś tamtędy przechodził, potrącając wszystkich po drodze. Poza tym ciągle jacyś ludzie dzwonili do furty i trzeba było do nich wychodzić. Przez cały okres pracy w kuchni s. Faustyna ani razu jednak, choćby słowem czy grymasem twarzy, nie okazała niezadowolenia. Zawsze była pogodna i uśmiechnięta".
W tym roku mija 125 lat od przybycia sióstr Matki Bożej Miłosierdzia do Płocka na zaproszenie ks. Antoniego Juliana Nowowiejskiego, późniejszego biskupa płockiego i męczennika.
wp