U sióstr pasjonistek w Płocku odbyło się dwudniowe skupienie modlitewne pod patronatem sługi Bożej m. Józefy Hałacińskiej, w 78. rocznicę jej narodzin dla nieba.
Dwie historie życia usłyszeli uczestnicy modlitewnego spotkania w domu macierzystym sióstr pasjonistek w Płocku. Jak zapewniały same siostry, to było dobre wejście w tegoroczny Wielki Post.
Ponieważ spotkanie zbiegło się z rocznicą śmierci założycielki Zgromadzenia Sióstr Męki Pana naszego Jezusa Chrystusa m. Józefy Hałacińskiej, o jej życiu, kulcie i misji mówiła s. dr Krystyna Bezak, która jest wicepostulatorką w procesie beatyfikacyjnym. Mówiła o znaczeniu wychowania religijnego w rodzinie przyszłej założycielki, o jej cudownym uzdrowieniu w dzieciństwie i gorącym pragnieniu, aby zostać siostrą zakonną, wreszcie o doświadczeniu wewnętrznego przynaglenia od Pana Jezusa, aby powołać nową rodzinę zakonną. – Przeżywała to z wielką pokorą i w duchu posłuszeństwa, ten proces rozeznania trwał przez wiele lat. W 1918 r. otrzymała zgodę Stolicy Apostolskiej, zaś w 1919 r. przybyła do Płocka, gdzie za zgodą bp. Antoniego Juliana Nowowiejskiego założyła nowe zgromadzenie pasyjne. Charyzmat zakonny miał być realizowany w trosce o słabych, chorych i cierpiących oraz w modlitwie wynagradzającej za rozłam Kościoła. Pierwszą naszą placówką był Dom św. Józefa dla chłopców, przy ul. Teatralnej w Płocku – mówiła s. Bezak.
Do 1939 r. siostry podjęły pracę w 16 przedszkolach i 13 ochronkach oraz w czterech zakładach wychowawczych i sierocińcach, 39 sióstr podjęło pracę w szpitalach. – Nasz założycielka była bardzo wrażliwa na potrzebujących, była czynna w miłości i otrzymała od Boga łaskę kontemplacji. W duchowość naszego zgromadzenia wpisała codzienne odprawianie Drogi Krzyżowej, bolesną część Różańca i rozważanie konania Pana Jezusa w Ogrójcu w czasie Godziny Świętej. Jej mottem były słowa: nakarmić ciała ludzkie chlebem, a dusze - Jezusem. Teraz modlitwa o wyniesienie na ołtarze tej siostry zakonnej powinna być szczególnym zobowiązaniem dla płocczan. Ona swym życiem potwierdzała, że przez życie ciche, proste i niedoceniane można służyć Bogu i ludziom oraz dojść do nieba. Ta jej wrażliwość miała swe duchowe źródło w rozważaniu męki Pańskiej – podkreśliła s. dr Bezak.
Zgromadzeni w kaplicy zakonnej, modlili się następnie słowami wezwań: "Matko Józefo, czcicielko Krzyża, wstaw się do Pana za nami dzisiaj. Byśmy wytrwali w wierności Bogu i nieśli miłość do wszystkich wokół. Matko Józefo, w krzyż zapatrzona, ucz nas ofiary dla chwały Pana. Matko Józefo, męki czcicielko, wskazuj nam drogę do chwały niebios".
Gościem modlitewnego spotkania była również Marta Przybyła, ewangelizatorka z Poznania. Podzieliła się historią swego życia i nawrócenia. – Przez wiele lat szukałam tego brakującego, "cudownego puzzla" po lewej stronie klatki piersiowej. Szukałam go w kolejnych relacjach z mężczyznami, w seksie, alkoholu, narkotykach. Wtedy też doświadczyłam działania demona, wręcz jego ataków. Dopiero spotkanie z wierzącymi osobami przyprowadziło mnie na nowo do Boga i dało początek mojemu nawróceniu – mówiła M. Przybyła.
Opowiadała, jak po 23 latach ponownie weszła do kościoła i co się stało w czasie adoracji Najświętszego Sakramentu, jak "Bóg wszedł w jej ciemność i brud życia, jak miłość Boga przelała się wprost do serca, jakby zalał je ogień". Wyznała, że jej pierwszy po wielu latach rachunek sumienia trwał tydzień, a spowiedź – trzy godziny. Domagała się ona przełamania poczucia wielkiego wstydu, zwłaszcza w grzechach przeciwko czystości. – Nie jestem w stanie ogarnąć wielkości Bożego miłosierdzia, bo w życiu byłam mściwa, a od Jezusa usłyszałam: "wybaczam ci". Ja, która nie miałam dobrego ojca, teraz doświadczyłam czułości Boga Ojca. I wreszcie, usłyszałam wtedy najpiękniejszy i najbardziej kojący dla serca dźwięk, którym jest pukanie spowiednika w konfesjonał po udzieleniu rozgrzeszenia – wyznała.
Droga nawrócenia Marty Przybyły trwa cały czas i jest ciągłym odkrywaniem woli Bożej. Ona zaprowadziła ją do ośrodka sióstr serafitek dla dzieci najbardziej upośledzonych, a potem do hospicjum. – Kiedyś byłam zwolenniczką aborcji i eutanazji, a Jezus wszystko powywracał w mojej głowie. Zrozumiałam, że nie kocham ludzi, dlatego zaprowadził mnie do takich miejsc, gdzie znalazłam "bożą pracę", za najniższą krajową. Tam nauczyłam się odmawiać Różaniec przy tych chorych dzieciach i koronkę przy umierających – mówiła.
Czego nauczyła ją praca w hospicjum? - Że są chwile, gdy trzeba zaakceptować naszą bezsilność, że w towarzyszeniu umierającym bardzo ważna jest obecność, dotyk, mówienie do osoby odchodzącej, a zwłaszcza modlitwa. Hospicjum uświadamia mi, "że już nie ma czasu", że jest najwyższy czas, aby zwrócić się do Jezusa, który szuka mnie przez całe życie, tęskni za mną i pragnie mi przebaczyć. Hospicjum uczy mnie, aby dziękować Bogu za to, co najbardziej podstawowe w moim życiu. Dla mnie są to rekolekcje z miłości – wyznała w czasie spotkania w Płocku Marta Przybyła. Wskazała także na wielką wartość adoracji Najświętszego Sakramentu.
wp