Lekarze mówili jej o bliskiej śmierci, zaś jej współsiostry mówiły o wieczności i prosiły, aby nie zmarnowała żadnego cierpienia. Ostatecznie za sprawą bł. kard. Stefana Wyszyńskiego otrzymała dar uzdrowienia.
Do Mławy na rekolekcyjne spotkanie z młodzieżą uczącą się w parafii św. Stanisława Biskupa i Męczennika oraz w Szkołach Katolickich przyjechała s. Nulla Lucyna Garlińska ze Wspólnoty Sióstr Uczennic Krzyża, cudownie uzdrowiona za przyczyną bł. kard. Stefana Wyszyńskiego. – Gdy przygotowywałam się do tego spotkania, ktoś mnie zapytał: ale czy młodzi wierzą w cuda? Odpowiedziałam: nie wiem, ale powiem im moje świadectwo – powiedziała s. Nulla.
Do kościoła Trójcy Świętej na spotkanie z nią przyszło ok. tysiąca młodych ze szkół, słuchali jej także parafianie najstarszej mławskiej parafii, którzy przeżywali dzień spowiedzi. Przyszli, aby słuchać jej mocnego świadectwa.
Życie zakonne tej siostry zaczęło się od cierpienia. Do zakonu wstąpiła w 1986 r. Gdy była w postulacie, zaczęła chorować na nowotwór tarczycy. Po operacji leczono ją radioaktywnym jodem i wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku, ale pojawiły się przerzuty na gardło. Stan siostry pogarszał się i zostały zajęte węzły chłonne. Lekarze mówili o operacji, jednocześnie nie dając gwarancji, że przeżyje. Dawano jej maksymalnie trzy miesiące życia.
− Miałam wtedy 21 lat i wiele pragnień w sercu. Rozumiałam jednak, że moje życie jest nie tyle w rękach lekarzy, co Boga. Współsiostry ze wspólnoty mówiły mi, abym nie zmarnowała żadnej łaski i wszystko ofiarowywała za tych, którzy są najdalej od Boga, bo to jest nasz zakonny charyzmat. Nasza założycielka s. Helena Christiana Mickiewicz odnalazła te elementy w Ruchu Pomocników Matki Kościoła, który zainicjował Prymas Tysiąclecia. To dla nas ważna postać i modliłyśmy się o jego beatyfikację. Gdy zachorowałam, wybór tego orędownika był oczywisty. Siostry przez siedem tygodni dziewięć razy dziennie modliły się w mojej intencji, rozkładając ręce na kształt krzyża. To był prawdziwy szturm do nieba. Nie unikałyśmy rozmów o śmierci, ale o śmierci, która prowadzi do wieczności, co daje zupełnie inną perspektywę. Była taka noc, która miała być decydująca, bo po konsultacji lekarskiej podano mi zwiększoną dawkę radioaktywnego jodu. Wieczorem doktor powiedział towarzyszącej mi siostrze, że najprawdopodobniej nie przeżyję. Wydawało mi się, że umieram. Dostałam krwotoku i bardzo się dusiłam. Miałam wrażenie, iż każdy oddech jest tym ostatnim. Wtedy nawet siostry zaczęły szyć dla mnie habit do trumny. Ale stał się cud. Z medycznego punktu widzenia nie miałam prawa tego przeżyć, bo wszystko wskazywało na to, że się uduszę. Przyjęto mnie na oddział tylko dlatego, bym się nie załamała. Jednak guzy zaczęły znikać. Od tamtej nocy zaczęłam czuć się lepiej. Lekarze wielokrotnie potwierdzili, że był to cud – opowiada s. Nulla.
Po 22 latach od tego wydarzenia, praktycznie przez przypadek, historię uzdrowienia zakonnicy poznał o. Gabriel Bartoszewski, postulator w procesie beatyfikacyjnym prymasa. Udało się odnaleźć całą dokumentację medyczną dotyczącą choroby siostry, a lekarze pod przysięgą złożyli zeznania. Jej historia pozwoliła sfinalizować cały proces. W czasie beatyfikacji to ona przyniosła w procesji relikwie nowego błogosławionego do ołtarza.
Dziś jeździ po Polsce i opowiada, czego doświadczyła. – Samo cierpienie nas zniszczy, ale gdy połączy się z krzyżem Jezusa, wtedy ma sens. Dlatego strzeżcie skarbu wiary! – apelowała w Mławie. Zaś o sobie i o swojej misji bycia świadkiem bł. Stefana Wyszyńskiego mówi z uśmiechem: – Ksiądz prymas był niezłomny i teraz tej niezłomności w dawaniu świadectwa żąda ode mnie.
Przez to, co przeżyła, przylgnęła do tego, czym żył błogosławiony. – Uchwyciłam się słów, które są jednocześnie słowami pierwszego przykazania: „Będziesz miłował”. Były one programem jego życia. Słowa te – i to dosłownie – przywiał mu wiatr, kiedy podczas powstania warszawskiego przebywał w Laskach. Gdy wyszedł do lasu na spacer, wiatr unosił skrawki papieru z palącej się Warszawy. Kiedy podniósł jedną z nadpalonych kartek, zobaczył na niej: „Będziesz miłował”. Słowa te i mnie bardzo dotknęły. Ilekroć nie wiem, co zrobić, odpowiadam sobie: „Pamiętaj, że w życiu chodzi o miłość!” – wyznaje siostra.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się