Klaretyn o. Wojciech Kobyliński, misjonarz na Ukrainie, opowiada o pracy misyjnej w kraju, który stoi na skraju wojny.
Od półtora roku misjonarze klaretyni pracują duszpastersko na Ukrainie w archidiecezji lwowskiej, nie tak daleko od granicy z Polską. Wśród nich jest o. Krzysztof Kobyliński, który przed dwoma tygodniami odwiedził Płock i swych zakonnych współbraci oraz modlił się z wiernymi parafii św. Maksymiliana Marii Kolbego na Górkach.
- Pracujemy dla Polaków i Ukraińców tam mieszkających i choć wielu stamtąd teraz ucieka, my z tymi ludźmi zostajemy. Już sama obecność między nimi, modlitwa i praca podnoszą ich na duchu. To swoiste duszpasterstwo obecności na dobre i na złe - mówi o. Kobyliński.
Zachodnia część Ukrainy to tereny szczególnie nam bliskie, bo przez pięć wieków była tam Rzeczpospolita, lecz w ciągu ostatnich dwóch stuleci zaledwie przez 20 lat ziemie te należały do Polski. Mimo to serdecznie i po kresowemu brzmią nazwy miast i wybitnych Polaków, którzy tam mieszkali. - Zarówno wpływy polskie, jak i ukraińskie są tam mocno zakorzenione. To delikatne kwestie narodowościowe i wyznaniowe, historyczne i stereotypowe - zauważa o. Wojciech.
Trudną sytuację komplikuje coraz bardziej realne widmo wojny na Wschodzie i rosnący wśród ludzi lęk. – Myślę, że Putin nie chce pozwolić, aby na dawnych terenach Związku Sowieckiego, tak blisko granic Federacji Rosyjskiej mogły się dokonywać procesy demokratyzacji. W konsekwencji i u siebie powinien by na nie się zgodzić, a to jest raczej dla niego trudne do zaakceptowania. A przecież tak naprawdę wojna na wschodzie Ukrainy, zwłaszcza w Dombasie, trwa już od dawna. Modlimy się jednak usilnie o pokój dla tej ziemi - stwierdza o. Wojciech Kobyliński.
Więcej w najnowszym wydaniu "Gościa Płockiego" na niedzielę 27 lutego.