Ks. prof. Henryk Seweryniak wspomina zmarłego 23 kwietnia ks. inf. Ireneusza Kaczorka, "osobistego dobrego pasterza".
Dla wielu pozostał w pamięci jako wikariusz generalny, kanclerz. Po prostu, rzetelny urzędnik kurialny. Ale jest to obraz mylący. Wprawdzie nasze drogi już dawno rozeszły się, ale gdzieś tam u początków był "moim księdzem", osobistym dobrym pasterzem.
Idź na górę, czytaj…
W Gostyninie, w Szkole Ćwiczeń, a potem w Liceum Pedagogicznym uczył nas religii. Nigdy nie zapomnę, jak w piątej czy szóstej klasie, gdy na religię w sali katechetycznej na plebanii musiałem czekać dwie godziny, bo tak ustawiono plan w szkole, przychodziłem do księdza Ireneusza, a on dawał mi klucz i mówił: "Idź na górę, do mojego mieszkania i tam czekaj, czytaj książki…". Sam w tym czasie prowadził lekcje. W moim rodzinnym domu był punkt biblioteczny, więc książek mieliśmy niemało. Ale w jego mieszkaniu były książki religijne. I było ich u tego młodego księdza bardzo dużo. To właśnie tam, w jego mieszkaniu, odkryłem, że istnieje rozległy świat refleksji nad wiarą, kultury chrześcijańskiej. Mogłem sobie zawsze jedną taką książkę zabrać do domu i tam czytać. Pamiętam, jak wielkie wrażenie wywarł na mnie, pożyczony właśnie od niego, "Dziennik duszy" Jana XXIII, szczególnie opisy pracy duchowej przyszłego świętego papieża nad sobą, nad pokonywaniem własnych wad.
Pierwszy wykład apologetyki
W Gostyninie Niemcy zniszczyli w czasie wojny nasz nowo wzniesiony kościół, a komuna nie godziła się na budowę nowego. Modliliśmy się więc w dawnym zborze protestanckim, stworzonym z dawnego zamku książąt mazowieckich. Kościół, jak to zbór protestancki, był cały pomalowany na biało, z amboną niemal po środku.
Stamtąd nasi legendarni księża: Szulc, Dulski, Chamski, Kaczorek mówili kazania. Najbardziej zawsze czekałem, żeby na ambonę wszedł ksiądz Kaczorek. Mówił bez patosu, za to krótko i rzeczowo, głęboko argumentując. Tak samo było na jego lekcjach religii. Kiedyś przerabialiśmy Ewangelię o wjeździe Pana Jezusa do Jerozolimy. Moją uwagę zwróciło to, że w jednej Ewangelii stoi, że uczniowie znaleźli oślicę z oślęciem, a w pozostałych tylko oślę, które przyprowadzili do Jezusa. Zwykle padłaby odpowiedź: a co to za różnica? A ksiądz Kaczorek: "Wiesz, nie zwróciłem na to uwagi, poczekajcie chwilę". Biegnie na górę, do siebie i wraca z jakąś książką, pewnie komentarzem ks. Dąbrowskiego. I tłumaczy mi: "Widzisz, rzeczywiście, jest taka różnica. Ale to oznacza przecież, że jeden ewangelista tak to zapamiętał, a drugi inaczej. I oznacza, że nie tworzyli jednej wersji, tylko zapisali, jak zapamiętali". Nie jestem pewien, czy to nie był pierwszy wykład apologetyki, których potem miałem w życiu niemało.
Coś podobnego przeżyliśmy parę lat później, w Liceum Pedagogicznym. Choć była to świetna szkoła, to należała także do najbardziej "czerwonych", po prostu wychowano nas na "janczarów komunizmu". Więc do klasy, do której chodziło 49 uczniów, na religię chodziło tylko 5-7 osób. Reszta albo nie mogła, bo mieszkała w internacie, albo się bała. Naszym prefektem był znowu ks. Kaczorek. Trwa lekcja religii o rozmaitych odmianach chrześcijaństwa, o polskich katolikach, o mariawitach… I znowu ktoś zgłasza trudność. A "nasz ksiądz" wędruje na górę, przynosi jakąś grubą księgę – może "Monografię Płocka" Nowowiejskiego i sprawę cierpliwie tłumaczy.
Dlaczego chcesz być księdzem?
Z "czerwonego" Liceum Pedagogicznego, gdy zaczęło się już na poważnie rodzić powołanie, ląduję w ogólniaku. Tu wszystko jest inaczej, nie na tamtym poziomie, księża też inni. Gdy więc już mam w ręku maturę, nie idę do swojego ówczesnego prefekta, ale do księdza Kaczorka. Jest wieczór, siedzimy w jego pokoju, nie zapala światła. W tym półmroku pada pytanie: "A dlaczego ty chcesz być księdzem?". Dla mnie to oczywiste: zdecydowałem się, mam dobrą maturę, chcę być księdzem i tyle. O co tu pytać… Kłopotliwa cisza. I długa rozmowa, a właściwie monolog o tym, że w tej robocie najważniejsze jest to, żeby umieć służyć, a służba to trudna sprawa, będzie niemało trudności, życia księdza nie jest takie proste, jak ci się dzisiaj zdaje. Na drugi dzień piszę u "mojego księdza" podanie o przyjęcie do seminarium: jedno, drugie, trzecie, czwarte… Często tłumaczę dzisiaj studentom: nie martw się tak bardzo, że nie ciężko ci idzie redagowanie magisterium, ja podanie do seminarium pisałem cztery razy.
Potrafił dawać nie tylko świetną lekcję powołania, ale sam był niestrudzonym samoukiem. To dzięki temu stał się znakomitym diagnostą w zakresie medycyny i świetnym kancelistą, prawnikiem, co przyznają nawet wybitni profesorowie prawa kanonicznego.
red.