U progu Wielkiego Tygodnia w parafii w Proboszczewicach przeszła druga Ekstremalna Droga Krzyżowa, która od ubiegłego roku potroiła (z okładem) liczbę uczestników.
Z 15 do ponad 50 osób wzrosła liczba uczestników tej nocnej wędrówki z rozważaniami męki Pańskiej, zorganizowanej w podpłockiej parafii św. Floriana w Proboszczewicach. Wydarzenie cieszyło się dużym zainteresowaniem ze strony zarówno parafian, jak i osób spoza tej wspólnoty.
Trasa "ze św. Florianem" biegła głównie przez należące do tej parafii miejscowości, ale też niektórymi odcinkami przez parafie Gozdowo i Biała. Poszczególne stacje drogi krzyżowej usytuowane były przy przydrożnych krzyżach i kapliczkach.
- Czas Wielkiego Postu jest dla każdego z nas dobrym powodem do zatrzymania się w pędzie, jakie niesie ze sobą życie. Bardzo często zapominamy o tym, co w tym naszym życiu jest najważniejsze, a EDK jest bardzo dobrym narzędziem do tego, aby sobie to uświadomić. Chcemy co roku w naszej parafii podejmować takie wyzwanie, które daje motywację, by coś zmienić w swoim życiu. Ekstremalna Droga Krzyżowa kształtuje nasze serce i sumienie. To także czas, by dokonać refleksji - uważa ks. Dawid Gołębiewski, wikariusz parafii w Proboszczewicach.
- To nie była moja pierwsza EDK i myślę, że nie ostatnia. Mimo sprawności fizycznej ten marsz okazał się nie tylko dużym wysiłkiem, ale przede wszystkim wielkim wyzwaniem duchowym, w którym modlitwa dała nam siłę - przyznaje Joanna Jarzębowska. - To nie jest tak, że wyruszam i po kilku kilometrach zauważam, że Bóg jest obok. Owszem, On jest, ale ja potrzebuję nawet 20 czy 30 kilometrów, aby poczuć Jego bliskość, Jego rękę na moim ramieniu, usłyszeć Jego głos. Wtedy nie tylko czuję zmęczenie, ale i przełom w rozmowie z Panem. Może to i banalne, ale ta cisza, która nas otacza, która nam towarzyszy pośród pól czy lasów, jest ciszą tylko dla Boga. Tylko On i ja... - mówi Joanna.
Jej zdaniem, rozważania Drogi Krzyżowej podczas takiej wędrówki pozwalały zrozumieć nie tylko samego siebie, ale też zastanowić się nad swoim postępowaniem. Pozwalały pokonywać własne słabości. - Docierając do celu, byliśmy bardzo zmęczeni, ale uśmiechy i podziękowania były nagrodą za cały trud - przyznaje.
Dla Katarzyny Linowskiej EDK była czasem, by pobyć z Jezusem i podziękować Mu za to, co ma i kim jest. - Choć jestem słabą istotą i upadam, najważniejsze, że pragnę powstać i iść dalej. Jest ze mną Jezus. Na EDK przypominał mi o tym brzozowy krzyż, który na początku wydawał się przeszkadzać, był niewygodny do niesienia... Ale im dalej, im ciemniej, im chłodniej, im trudniej, tym bardziej krzyż stawał się podporą. Pragnę na wzór św. Jana Pawła II przytulić się do niego, czuję w nim siłę, że to wszystko ma sens, że nie jest to nadaremne... To piękny czas - mówi Katarzyna.
- Niezwykłe rozważania, które zmieniają nastawienie do życia oraz mobilizują nawet do tego, żeby po zakończonej EDK nie rezygnować z piękna bycia dobrym i szlachetnym w codzienności życia. Mobilizują do stawania się lepszym na początku w drobnych rzeczach, do stawiania sobie wymagań, do bycia miłością dla drugiego człowieka, do budowania piękna w swoim sercu - opowiada uczestniczka proboszczewickiej EDK.
- Na Ekstremalną Drogę Krzyżową poszłam w konkretnej intencji. Jednak z decyzją czekałam prawie do końca. Środa to dzień maryjny i nie bez powodu właśnie ten dzień wybrałam na potwierdzenie swojego postanowienia. Zawierzyłam wszystko Maryi i wiedziałam, że nie mogę Jej zawieść - mówi Magdalena Łabędzka, która również poszła trasą św. Floriana.
- Gdy podzieliłam się tą informacją ze znajomym i rodziną, wszyscy mieli pewne obawy, czy wytrwam, czy dam radę - przecież to aż 40 km po terenie, którego tak naprawdę nie znam. Padały pytania: "Przemyślałaś to? W nocy, w milczeniu, w samotności? Gdzie w tym wszystkim sens?". I faktycznie... dookoła ciemność, tylko księżyc oświetla drogę i blask latarek uczestników, gdzieś daleko z przodu albo daleko z tyłu. Po godzinnym marszu rozejrzałam się i okazało się, że jestem sama. I w pewnym momencie przyszło zwątpienie. Człowiek czuje się wtedy taki... po prostu samotny. Mętlik w głowie i napływające pytania: "Po co ci to wszystko? Przecież ten wysiłek i tak nic nie zmieni...". Dopiero 6 km, a już myślałam, że nie dam rady. Modliłam się o wsparcie. Intencja, w której podjęłam wyzwanie, też była dla mnie trudna. Bardzo mi zależało na tym, aby wytrwać. Znienacka pojawiła się koleżanka, która miała dość szybkie tempo i dzięki temu nadała mi rytm, a potem garstka znajomych, którzy chcieli kontynuować wspólnie kolejne etapy drogi - mówi Magdalena.
Dla niej był to czas, by przemyśleć wiele spraw, wyciągnąć odpowiednie wnioski, by nie popełniać nadal tych samych błędów. Czas, by nawet trochę popłakać. - Wiem już, że nie jestem w tym wszystkim sama. Pomimo bólu, który towarzyszył mi od VII stacji, miałam siłę, by iść dalej. Czułam, że Jezus jest obok. To pomogło mi przetrwać. Ta obecność przejawiała się w osobach, które dołączyły do mnie, by wspólnie się z tym wszystkim zmierzyć. To nieocenione wsparcie, które pcha do przodu. Czy to przypadek? - zastanawia się M. Łabędzka.
Jak wyglądały ostatnie minuty tej wędrówki? - Wczesne godziny ranne, ostania stacja, ostanie rozważanie i słowa: "EDK to mały projekt, ale liczę na jego wielkie owoce. Amen. Alleluja!". Do oczu napłynęły łzy, a jednocześnie uśmiech pojawił się na twarzy. Byłam szczęśliwa, bo dotrwałam do końca. Czy ta droga zmieni moje życie? Nie liczę na zbyt wiele, bo wszystko zależy od tego, na ile zaufam Bogu. EDK dała mi siłę na zmaganie się z moimi demonami, bo wiem, że nie jestem w tym wszystkim sama. Jezus jest zawsze obok i mi pomaga. Tylko nigdy nie mogę o tym zapominać. To takie małe cuda, które tak łatwo przeoczyć - mówi Magdalena, zachęcając innych, by poszli i sami sprawdzili, czy warto pójść na EDK. Ona, jak wyznaje, czeka już na kolejną.
red.