Dla Urszuli i Krzysztofa Jankowskich z Płocka orędzie o Bożym Miłosierdziu objawionym św. s. Faustynie było okazją i zaproszeniem do uczciwej i głębokiej pracy, najpierw nad sobą samymi i nad wielkodusznością.
Przez wiele lat pomagali fizycznie siostrom w pracach, które trzeba było wykonać w klasztorze i wokół niego. Pani Urszula pomagała m.in. w kuchni, a pan Krzysztof był "złotą rączką”, gdy cokolwiek się popsuło. Był dla sióstr jak pogotowie techniczne na telefon. – Gdy pomagamy, rodzi się w nas poczucie obowiązku i chęć poświęcenia czasu. Pomoc uszlachetnia człowieka – mówią zgodnie.
Pierwsza gorliwość
– To trochę tak, jakby tamta piekarnia, ogród i kuchnia, w których 90 lat temu pracowała siostra Faustyna, były w nas, bo ona nie tylko wykonywała jakieś zajęcia, ale w ten sposób pracowała nad sobą, nad cierpliwością, wytrwałością. I w ten sposób uświęcała się – dodają.
Nie przez przypadek małżeństwo płocczan trafiło do sióstr na Starym Rynku. Takich osób było więcej, bo gdy do zdewastowanego klasztoru jesienią 1990 r. wracały siostry, wielu entuzjastycznie im pomagało. Ich kamienica od strony Starego Rynku praktycznie nie istniała, bo ocalała tylko zewnętrzna ściana podparta żerdziami.
Wtedy też na dwa tygodnie do Płocka przyjechała s. Renata Orłowska z grupą postulantek. – Tu była ruina, przegnite podłogi, wilgoć i straszliwe zimno, bo przez jakiś czas nikt nie użytkował tych budynków. Siostry z innych domów poprzywoziły do Płocka niezbędne meble. A ponieważ ówczesna przełożona siostra Gonzaga pochodziła z Płocka i znała wiele osób, poprosiła je o pomoc w porządkowaniu z nami tego miejsca. Pamiętam, że gdy oddano siostrom ten dom, to robiło wielkie wrażenie na nas i mieszkańcach miasta, bo był ten budynek jedną wielką ruiną, wszędzie czuć było spaleniznę. Zaczęliśmy od urządzenia kaplicy dla sióstr, kuchni i kilku pokoików. 30 września była duża uroczystość – wprowadzenie Najświętszego Sakramentu i pierwsza Msza św. Przyjechało wiele sióstr. Ludzie dowiedzieli się, że na Starym Rynku jest ponownie klasztor, ale o objawieniach św. s. Faustyny wiedzieli nieliczni – opowiada s. Renata, która 9 lat temu ponownie wróciła do Płocka.
Weszli w miłosierdzie
Państwo Jankowscy znali już wcześniej siostry Matki Bożej Miłosierdzia, dzięki Białej k. Płocka. – Trafiliśmy do sióstr w 1986 r., bo odprawialiśmy u nich rekolekcje oazowe. Pamiętaliśmy z tamtych czasów m.in. siostry: Kalikstę, Gonzagę i Patrycję. Wiele bowiem zawdzięczamy Ruchowi Światło–Życie i jego rodzinnej gałęzi. Uczestnictwo w oazie przy płockiej farze, a później w parafii św. Jadwigi Królowej w Płocku, bardzo nam pomogło w odkrywaniu żywej wiary, przede wszystkim słowa Bożego – mówi pani Urszula. Jej mąż w czasie pierwszych rekolekcji w Krościenku podjął odważną decyzję, aby na całe życie podpisać Krucjatę Wyzwolenia Człowieka. – To było dla nas narzędzie w drodze do Pana Boga. Traktowaliśmy tę wspólnotę bardzo poważnie, wręcz radykalnie – przyznaje pan Krzysztof.
I tak praca oazowa, znajomość z siostrami Matki Bożej Miłosierdzia i miejsca pierwszych objawień w Płocku splotły się w życiu małżeństwa w pracy nad sobą, w wysiłku fizycznym i w konkretnych czynach. – Kiedyś była taka potrzeba, że przez pół roku opiekowaliśmy się dzieckiem pewnej dziewczyny, która przeżywała poważne problemy. Była ona związana z domem samotnej matki w Białej, prowadzonym przez siostry. One poprosiły nas o pomoc, a ponieważ od jakiegoś już czasu byliśmy zaangażowani z mężem w Duchową Adopcję, zdecydowaliśmy się na ten krok i przyjęliśmy nowo narodzoną dziewczynkę do naszego domu. Opatrzność pomogła, bo po 6 miesiącach, gdy już matka czuła się na siłach, wzięła od nas swoje dziecko. Byliśmy jej chrzestnymi, więc staliśmy się dla niej naprawdę rodziną. Do dziś mamy z nią dobry kontakt – opowiada pani Urszula.
– Jeśli z miłosierdziem podejdziemy do drugiego człowieka, jeśli będzie nam się chciało coś dobrego uczynić, jeśli nie będziemy rezygnowali z pracy nad sobą, to dobro będzie nas dźwigało. Czasami trzeba poczekać nawet wiele lat, aby zobaczyć owoce naszego działania, ale konieczna jest ufność, że Pan Bóg o nas nie zapomina. Trzeba więc czynić dobro, cierpliwie czekać i ufać – wyznają małżonkowie z Płocka.
Najważniejsze odkrycia
Państwo Jankowscy mówią, że przez oazę rodzin i Boże Miłosierdzie odkryli, co jest najważniejsze w wierze. Ale nie polegało to na tym, że ktoś im to powiedział, albo za nich to zrobił. Oni sami bowiem tego doświadczyli i o tym się przekonali.
– To było wkrótce po śmierci ks. Jerzego Popiełuszki. Pojechałam na jego grób do Warszawy i wtedy po raz pierwszy usłyszałam, jak pewna grupa modliła się słowami, które słyszałam po raz pierwszy: "Dla Jego bolesnej męki...". Gdy wróciłam do domu i powiedziałam o tym mojej mamie, wyjaśniła mi, że jest to koronka – wspomina pani Urszula, która pochodzi z Przasnysza.
Pan Krzysztof z kolei pochodzi z Płocka. Jego rodzinny dom był nieopodal Starego Rynku, na ul. Sienkiewicza. – Jak przez mgłę pamiętam jeszcze tamten klasztor sióstr i ich sklep piekarniczy. To miejsce jest święte, bo tu był sam Jezus! Potrzeba więc wielkiej czci i uwagi dla tego miejsca. Wciąż za mało słyszymy o nim w naszych parafiach – mówi pan Krzysztof.
– Ciągle nas ciągnęło do tego miejsca, do pracy i modlitwy tutaj. Kto jak nie my mamy podjąć się tego wspaniałego zadania, aby powiedzieć ludziom, że Pan Jezus przyszedł do Płocka? – dodaje Urszula Jankowska.