Zjednoczenie s. Faustyny z Bogiem przez ukochanie, mówił w płockim sanktuarium bp Piotr, przełożyło się nie na westchnienia, ale na ciężką pracę, zmaganie z chorobą i umieranie w niezrozumieniu.
W przypadające 5 października liturgiczne wspomnienie św. s. Faustyny Kowalskiej, która 90 temu przybyła do płockiego klasztoru Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia, bp Piotr Libera przewodniczył Mszy św. w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Biskup płocki podkreślił, że to nie sensacja, ani nawet nowo budująca się obok świątynia, ale ona - powierniczka największych tajemnic Królestwa, przywiodła obecnych do sanktuarium w to październikowe popołudnie.
- Jesteśmy tutaj, bo doświadczamy naszej słabości, bezradności, niepewności. Bo potrzebujemy znaleźć się z naszą ciemnością w świetle tych promieni i z naszymi ranami przyjść do tych wciąż otwartych ran Jezusa – bo w nich nasze zdrowie, bo w nich nasze ocalenie, bo przy nich doświadczamy, że Pan jest łaskawy i pełen miłosierdzia. Bo kiedy ludzie żonglując słowami, fałszując prawdę - bawią się nami, kiedy nigdy nie wiadomo, czy za owczą skórą, a nawet pasterską laską, nie ukrywa się jakiś wilk, kiedy ziemia kręci się w coraz bardziej szalonym tempie i w coraz większych ciemnościach – to Pan jest prawdziwy w swoim Miłosierdziu i wierny w swoim Słowie - mówił w homilii ordynariusz płocki.
Bp Libera akcentował też, że to nie s. Faustyna "wymyśliła sobie" tej drogę i to zgromadzenie, ale to Jezus ją wybrał i poprowadził do tego miejsca, w Płocku, którego wcześniej nie znała. To tu, przypomniał Biskup płocki, istniał wtedy Zakład Anioła Stróża, w którym siostry pomagały ubogim dziewczętom, i który był tak potrzebny w tym mieście, wówczas dotkniętym ubóstwem i wstrząsanym protestami robotników.
W płockim klasztorze, wspominał dalej bp Libera, siostra Faustyna znalazła swoje "sanktuarium miłosierdzia", wypełniając ciężkie, fizyczne prace w piekarni, kuchni i sklepie. I tu, w swojej celi, ujrzała Jezusa.
- Patrzymy na życie prostej, pokornej dziewczyny z maleńkiej wioski pod Łodzią i widzimy, jak przez jej życie, rok po roku, coraz bardziej przebijało podobieństwo do Boskiego Oblubieńca. Kazał jej malować obraz "według tego, co widzi", a jednocześnie sam malował w niej swój własny obraz. Stawała się jak On – cicha i pokornego serca. I pragnęła tego, co On – zbawienia dusz ludzkich. Nierozumiana – jak On, i przez współsiostry i przez kościelnych dostojników, wreszcie wierna, jak On – do końca, woli Ojca… Kończyła swoje życie, jak On, po 33 latach wędrówki przez ziemię - mówił w homilii bp Piotr Libera.
Zauważył jednocześnie, że zupełne "zjednoczenie s. Faustyny z Bogiem przez ukochanie", miało swój wyraz nie w omdleniach i westchnieniach, ale w ciężkiej, codziennej pracy i zmaganiu się ze śmiertelną chorobą, w samotności i niezrozumieniu. - Bo Oblubienica musi być podobna do Oblubieńca - podkreślił.
am