Odpust ku czci Narodzenia Matki Bożej, dekanalne dożynki i 20. rocznica koronacji cudownego obrazu Matki Bożej Żuromińskiej oraz ustanowienia diecezjalnego sanktuarium zbiegły się w tegorocznym świętowaniu w Żurominie, któremu przewodniczył bp Piotr Libera.
Żuromin ma za co dziękować, bo przecież jeszcze niedawno znajdował się w żółtej strefie zakażeń na COOVID-19. I choć w niedzielę 13 września można było zauważyć mniejszą liczbę uczestników uroczystości odpustowych, to jednak świątynię i teren wokół niej wypełnili wierni oraz rolnicy z dożynkowymi wieńcami. Na odpust dotarła piesza pielgrzymka z Mławy i kilka kompanii z okolicznych parafii, byli obecni także motocykliści z Niechłonina i okolic.
- Początki sanktuarium też wiązały się z czasami, "kiedy powstała w Polsce ogólna wewnętrzna niezgoda, a grasujące morowe powietrze tysiące ludzi zabijało". Co za zbieżność okoliczności: wtedy i dziś - mówił na rozpoczęcie uroczystej liturgii nowy proboszcz i dziekan żuromiński ks. kan. dr Tomasz Kadziński.
- Nasze życie jest jak ziarno, posiane ręką hojną, pełną miłości ręką boskiego Siewcy. Wzrastamy wpatrzeni w niebo, jak pszeniczne kłosy, wreszcie owocujemy - obumierając, porzucając plewy, a odsłaniając to, co najważniejsze i najpiękniejsze, co już nie należy do nas, ale co stanie się jak chleb - darem, ofiarą. To nie choroby ciała są największym zagrożeniem, jest nim wirus atakujący życie duchowe, paraliżujący zdolność otwarcia się na Boga i na drugiego człowieka - mówił biskup płocki.
Ksiądz dziekan Tomasz Kadziński przypomniał, że o tym, iż "w żuromińskim obrazie kryje się matczyne Serce, które uzdrawia, pociesza i płacze ze swoim ludem, świadczy dokonana przed 20 laty koronacja cudownego obrazu koroną papieską, której dokonał 10 września 2000 r. kard. Józef Glemp".
Nawiązując do aktualnej sytuacji sanitarnej i duchowej, biskup płocki w homilii zwrócił uwagę na prawdziwe zagrożenia dla człowieka. - Wiemy dobrze i uczy nas o tym słowo Boże, że nie choroby ciała są dla nas największym zagrożeniem. Zło prawdziwe bowiem, zło, które może zniszczyć Boży siew, które może zmarnować Boży plon, skrada się do ludzkich serc. Dziś dotyka nas i zbiera owoce śmiercionośne nie tylko koronawirus. Zobaczmy, jeżeli po życie sięgamy "nie żyjąc dla siebie", to wirus atakujący nasze życie duchowe będzie chciał sparaliżować naszą zdolność otwarcia się na Boga i na drugiego człowieka. Będzie próbował zainfekować nas nienawiścią, złością, obojętnością na drugiego, brakiem miłosierdzia. Tymczasem "gdy człowiek żywi złość przeciw drugiemu, jakże u Pana będzie szukał uzdrowienia" - wołał dziś do nas w pierwszym czytaniu Syrach, mędrzec Pański! Jakże często powtarza się w nas dramat nielitościwego dłużnika: sami będąc dłużnikami miłosierdzia, nie potrafimy, lub czasem gorzej nawet - nie chcemy okazać go innym. Zasiane przez Boga w nas przebaczenie traci życiodajną moc, kiedy do serca wkrada się egoizm, chęć życia dla siebie. W ilu rodzinach nie może wrócić pokój, bo brakuje prostego słowa: "przepraszam", "daruj mi". Ilu sąsiadów, siedzących czasem w jednym kościele na tej samej Mszy, o kilka ławek od siebie, nie zauważa się, nie pozdrawia i życzy sobie wszystkiego najgorszego, czasem z błahych powodów, czasem przez te słynne, wszystkim znane "kargulowo-pawlakowe" "trzy palce na miedzy". Jak ma wtedy owocować dobro, jaki plon przyniosą dla wieczności dni przeżywane w takim tragicznym poróżnieniu? Nie dziwmy się więc, że "Pan, widząc to, unosi się gniewem". Ten, którego miłosierdzie jest nieskończone, cierpi, widząc, jak Jego dłużnicy nie potrafią darować sobie nawzajem nieskończenie mniejszych niż On darowuje win... To prawda, że świat, na który patrzymy - ten tzw. wielki świat "wielkich mediów", świat celebrytów, "wielkiej polityki" nie daje nam dobrych wzorów. Widzimy codziennie na ekranach telewizorów czy w internecie, słyszymy w radiowych wywiadach ludzi, którzy wydaje się, że wręcz żyją z wprowadzania podziałów, z ubliżania, hejtowania innych; z poniżania i wyśmiewania drogich i świętych symboli... - mówił biskup Piotr.