Od doświadczonych pątników można usłyszeć w tym roku, że jeden dzień pielgrzymki zostawia niedosyt, ale i tak warto było wyruszyć.
Pierwszy dzień płockiej pielgrzymki na Jasną Górę. Czwartkowe wczesne popołudnie. Gostynin. Przy parafii św. Marcina pątników znacznie mniej niż zwykle, bo tylko jedna grupa pielgrzymkowa: biało-czerwona. W tym roku tylko oni mieli okazję doświadczyć tej gościnności, z jaką mieszkańcy Gostynina od wielu lat podejmują diecezjan, idących do Czarnej Madonny.
- Pandemia, owszem, jest, ale nie można byłoby nie przyjąć pątników - mówią panie, które przygotowały posiłek. - Pielgrzymów jest trochę więcej, niż się spodziewaliśmy, i byłyśmy trochę przejęte, że nie wystarczy słodkich bułeczek, ale wszyscy zostali nakarmieni. Staramy się, jak możemy. Sama nazwa Gostynin to gościnność. My to mamy w tradycji. A z pandemią jakoś sobie radzimy… Przestrzegamy zasad, który zostały wprowadzone: maseczka, odległości, mycie rąk. Każdy się stara nie narazić kogoś i siebie - pani Wanda z parafii św. Marcina.
To tylko jeden dzień, ale już w Gostyninie są pierwsi interesanci do "Kliniki Pątnika". - Na pewno w tym roku jest inaczej, ale nie boimy się; ufamy, że wszystko będzie dobrze - słyszymy od pań, które pomagają pielgrzymom. Jest inaczej..., będzie czegoś brakowało…, pozostanie niedosyt… - te słowa jak refren przewijają się w słowach pielgrzymów. Ale z drugiej strony, mimo pandemii, jest radość, że chociaż ten jeden dzień, że chociaż na krótko, to można złapać ten duchowy oddech.
- Chodzimy co roku i nie wyobrażamy sobie życia bez pielgrzymki. Rzeczywiście nie jest tak, jak zawsze, ale przynajmniej trochę czujemy ten smak pielgrzymki. Na pewno jeszcze w tym roku będziemy na Jasnej Górze, bo tam można otrzymać ogromną moc do codziennego życia, które nie zawsze jest takie kolorowe i fajne. Jana Góra to niezwykłe miejsce i potrzebne wszystkim. Nie zapominamy o intencjach, jakie niesiemy. Modlimy się przede wszystkim, żeby w rodzinach było dobrze - mówią pątniczki: Karolina i Kamila z parafii w Miszewku Strzałkowskim i Beata ze Święcieńca, która idzie po raz pierwszy i za rok chciałaby doświadczyć pełnej pielgrzymki.
Dla Wiolety i Jacka Nowickich intencje są najważniejsze. To o nich, nie o koronawirusie, myśli się, idąc w tej niecodziennej sztafetowej pielgrzymce. - Ja mam takie poczcie niedosytu, że to trochę niespełniona pielgrzymka, bo będzie brakowało tych kolejnych dni. Dlatego będziemy oczywiście kontynuować ją w formie duchowej, uczestnicząc w Apelu Jasnogórskim w płockiej katedrze - dodaje pani Wioleta.
- Idzie się z takim żalem, że za chwilę trzeba wracać. Ma się poczucie dużego niespełnienia. Można oczywiście dojechać na wejście pielgrzymki, ale to nie to samo. W pielgrzymce nie chodzi o to, że idzie się tylko po to, by zobaczyć Jasną Górę, ale chodzi o całą drogę, o modlitwę, wytrwanie, o wysiłek, poświęcenie. Idąc, my nie patrzymy na ten trud, że bolą nas nogi, bo wiemy, że wszystkie łaski dostajemy poprzez ten trud. Pielgrzymka to ogromny pokarm duchowy - dzielą się panie Maria, Grażyna i Krystyna.
Mieszkają w różnych podpłockich miejscowościach: Słupnie, Woźnikach, Małej Wsi, ale zaprzyjaźniły się właśnie dzięki pielgrzymce. - Trudno na co dzień, w innych miejscach spotkać ludzi, z którymi można rozmawiać o wierze, o sprawach duchowych. Wielu jest już teraz letnich, albo w ogóle niewierzących. Tu, na pielgrzymce jest inaczej. Tu spotyka się wspaniałych ludzi - dodają.
am