Pułtuski Dom Polonii gości kolejną grupę repatriantów z Kazachstanu, którzy po raz pierwszy zasiedli do wigilijnej wieczerzy w ojczyźnie swoich rodziców i dziadków - teraz także w swojej ojczyźnie.
W renesansowym zamku funkcjonuje jeden z największych w kraju Domów Polonii. W 30-letniej historii tego miejsca można by doszukać się wielu wyjątkowych i ciekawych momentów, jednak to wydarzenia ostatnich trzech lat sprawiły, że placówka w pełni realizuje swoje zadanie i na nowo tętni życiem wyczekiwanej od dawna Polonii. Dzięki staraniom wielu osób, przy współpracy ministra Henryka Kowalczyka oraz prezesa Związku Repatriantów RP Aleksandry Ślusarek, od 2016 r. w obiekcie funkcjonuje Ośrodek Adaptacyjny dla Repatriantów. Na zaproszenie ówczesnej premier Beaty Szydło 20 grudnia 2016 r. do Pułtuska przyjechała pierwsza grupa repatriantów z Kazachstanu, aby w ojczyźnie, którą znali ze wspomnień swoich rodziców i dziadków, spędzić pierwsze Boże Narodzenie... i całe życie.
Żeby wyobrazić sobie przemilczane nawet w kraju losy naszych rodaków, musimy zacząć od wydarzeń z wiosny i jesieni 1936 r., kiedy na terenie ukraińskiej republiki wchodzącej w skład Związku Radzieckiego NKWD rozpoczęło czystki etniczne. W bydlęcych wagonach transportowano do Kazachstanu całe rodziny. Szacuje się, że ten pusty wtedy step stał się domem dla ok. 70 000 osób. Wśród wysiedlonych 60 000 było Polakami, którym zabroniono używać języka ojczystego. Większość potomków przesiedlonych wówczas Niemców powróciła do swojej ojczyzny na przełomie lat 80. i 90. XX wieku. Potomkowie Polaków, pomimo licznych wniosków składanych w ambasadach i przesyłanych do kraju, takiej szansy nie mieli. Wszystko zmieniło się dzięki nowelizacji ustawy o repatriacji, którą Sejm RP przyjął w 2017 roku.
W ciągu ostatnich trzech lat w Pułtusku pomoc otrzymało ponad 750 osób. Zamek właśnie przyjmuje piątą grupę repatriantów, dlatego na tegorocznej kolacji wigilijnej spotkało się ok. 200. osób. Modlitwę podczas świątecznego spotkania poprowadzili księża Janusz Zdunkiewicz i Jarosław Bukowski.
Pani Wiktoria z rodziną przyjechała do Pułtuska 23 listopada. Jej rodzice pochodzili z Kamieńca Podolskiego. Do Kazachstanu zostali zesłani w pamiętnym 1936 roku. - Moi rodzice zawsze mówili, że jeśli tylko będziemy mieli taką możliwość powinniśmy postarać się wrócić do kraju. Przyjęto nas bardzo dobrze, ludzie są serdeczni i dobroduszni. Nie tęsknię, czekam tylko, aż przyjedzie tu druga córka z rodziną i nic więcej mi nie trzeba. Tam dom mój, gdzie moje dzieci, wnuki, prawnuki. Tam dom, gdzie rodzina – opowiada pani Chrzanowska. – Pamiętam, jak tatko przynosił sianko i każdemu kładł pod talerz. Kolędy śpiewało się po polsku – wspomina święta w Kazachstanie.
Antonina Grabowska przyjechała do Pułtuska z pierwszą grupą repatriantów i została częścią zespołu Domu Polonii. Jest tłumaczem i nieocenionym wsparciem dla wracających do kraju rodaków. Jak przyznaje, to ciekawość "pierwiastka" polskości, którą widziała w swoich dziadkach, sprawiła, że ukończyła polonistykę na Uniwersytecie w Kazachstanie, a potem studia podyplomowe w Polsce. – Dziadkowie są już po dziewięćdziesiątce. Oni mają w sobie taką polskość "z krwi i kości". Jest też religia, którą uważam za podstawę polskości. To ciężko określić, ale to jest taka polska, romantyczna mentalność, styl, zachowanie. W mojej rodzinie wciąż są ważne wspólne spotkania i wrażliwość na drugiego człowieka. W Kazachstanie więzi rodzinne są bardzo silne. Ludzie uważają, że dom, majątek warte są stracenia, jeśli tylko rodzina będzie razem – mówi pani Antonina. Kazachstan to dla pani Antoniny rodzina i przyjaciele, ale serce podzieliła na kawałki. Kiedy jedzie odwiedzić rodzinę, towarzyszy jej przeświadczenie, że z ojczyzny wraca do ojczyzny. Tam jest rodzina, a tu jest dom.
Codzienność w Domu Polonii bywa wymagająca, bo to nieustanna troska o ludzi i ich problemy. – Dom Polonii jest tym pierwszym miejscem, do którego powracają kolejne pokolenia repatriantów. Pułtusk zawsze będzie tak się im kojarzył. Tu, w Urzędzie Stanu Cywilnego, będą ich dokumenty: akty urodzenia czy małżeństwa. To zawsze będzie ich dom. Miejsce, gdzie zaczęli wszystko od nowa – mówi Michał Kisiel, dyrektor Domu Polonii. – Najbardziej ubolewam nad tym, że jeszcze nie jesteśmy w stanie przebić się do świadomości wielu rodaków, aby chociaż spróbowali zrozumieć, przez co musieli przejść ci ludzie i jak wiele zapłacili za to, że są Polakami. To, co nam opowiadają, czasami nie mieści się w głowie. Chciałbym, żeby wspólnoty, w których przyjdzie żyć Polakom z Kazachstanu, dostrzegły ich, nie wykluczały choćby przez pewne niedociągnięcia językowe i wyciągnęły do nich pomocną dłoń – dodaje dyrektor.
Rok temu, 25 grudnia, pani Antonina odebrała 125 wiadomości: pozdrowień, podziękowań od repatriantów. – To jest największa satysfakcja, kiedy oni mówią, że chcieliby tu wracać jak do domu – mówi.