- Idąc, pociągasz, inspirujesz innych. Wiem, że gdy szedłem z różańcem w ręku, to dla spotkanych ludzi mogło znaczyć więcej, niż 10 kazań o modlitwie różańcowej - mówi ks. Grzegorz Zakrzewski.
Pielgrzymowanie ma chyba we krwi. - Na Jasną Górę zacząłem chodzić w 2001 r. Najpierw to było pielgrzymowanie rodzinne, razem z tatą, bratem, siostrą. Od tego czasu jestem na szlaku nieprzerwane co roku, nawet jeśli mogę przejść tylko część etapów - mówi.
Dwukrotnie był na Camino w Hiszpanii: w 2014 i 2017 r. Jak by tego było mało, chodzi też na pielgrzymki prywatne, śladami bliskich mu świętych. Ostatnio - do św. Andrzeja Boboli.
- W tamtym roku, gdy szedłem do grobu ks. Jerzego, właściwie nikt o tym nie wiedział. W tym roku umieszczałem komunikaty na facebooku, ale nie z zamiarem autopromocji, tylko na prośbę znajomych. Powiedzieli mi: napisz, żeby inni wiedzieli. Bo pierwszą ewangelizacją jest to, że się idzie…- uważa ks. Grzegorz, który gorąco zachęca, by wyjść z domu na szlak, na którym możemy spotkać się z samym sobą i z Bogiem.
W grupie czy samemu?
Trudno porównać pielgrzymki. Która jest łatwiejsza, a która trudniejsza? Która jest lepsza, piękniejsza? Każda jest inna. Każda niesie swoje wyzwania.
- Pielgrzymka w grupie jest pod pewnymi względami trudniejsza, bo musisz się dostosować. Masz siłę iść, a trzeba siadać na postoju. Dla mnie, jako księdza wiąże się też z posługą: głoszę konferencję, spowiadam. I to wszystko jest dobre i piękne, ale w jakiejś mierze sprawia, że traci się ten indywidualny wymiar pielgrzymowania i refleksji. Z drugiej strony, można tu usiąść z kimś na postoju, porozmawiać, pocieszyć się grupą. Podczas samotnego pielgrzymowania jesteś zdany sam na siebie - mówi ks. Grzegorz.
Do Camino na pewno trzeba się solidnie przygotować, i to pod względem fizycznym, duchowym, jak i materialnym (pątnik musi liczyć się choćby z kosztami noclegów w albergach). To droga piękna, ale i wymagająca.
- Tak naprawdę Camino to doświadczenie całego życia człowieka w pigułce. Wychodzą z nas wtedy wszystkie emocje: i te pozytywne, i negatywne. I troska, i radość, ale też, rozpacz, smutek, poddanie się. Będziemy się na niej konfrontowali się także z naszą ciemną stroną i z naszymi lękami. Na Camino, podobnie jak na innej samotnej pielgrzymce obawiasz się, czy będzie gdzieś nocleg, czy w ogóle dojdziesz, czy będziesz miał co jeść. Jesteś na środku jakiegoś pola, w Hiszpanii, jakieś 30 km do najbliższego miasteczkach, i skręcisz kostkę. Nie masz alternatywy, że siadasz, i czekasz, tylko musisz dojść na nocleg - mówi ks. Grzegorz.
Z drugiej strony…człowiek ma wielkie pragnienie, by iść, a każdy odcinek przemierzony nie na pieszo, tylko jakimś środkiem transportu dla pątnika jest zwykle osobistą porażką. Co więcej na Camino… zawsze trzeba się zgubić. To samo może spotkać pielgrzyma w Polsce.
- Droga z Płocka do Warszawy jest bardzo prosta, ale też się zgubiłem. Idąc, człowiek ma zupełnie inna perspektywę, niż jadąc samochodem. Czasem skręt nie w tą ścieżkę sprawia, że idziemy kilka kilometrów dalej. A przy zmęczeniu nawet 3 km to dużo. Dzisiaj jednak dużo łatwiej ze względu na wszechobecny Internet i aplikacje, które pozwalają szukać drogi.
Po śladach pokoleń
Pielgrzymując do Santiago de Compostela, warto mieć świadomość, że to szlaki wydeptane przez pielgrzymów całej Europy na przestrzeni setek lat. - Pielgrzymowanie to naśladowanie, czyli wchodzenie w ślady, które ktoś pozostawił. Wejście na drogę Jakuba to wejście w ślady, które pozostawiły naprawdę całe pokolenia Europejczyków od średniowiecza. Na Camino szedłem szlakiem Primitivo, tym, którym dokładnie 800 lat wcześniej szedł św. Franciszek z Asyżu. To jest wejście w pewną tradycję Kościoła. Goethe powiedział, że Camino to droga, która ukształtowała Europę. Przy czym to nie była tylko kwestia chodzenia. Tu ludzie się spotykali, tu rozmawiali, nawiązywali kontakty, tu następowała wymiana wytwórczych rzeczy - mówi ks. Grzegorz Zakrzewski.
Dziś jednak ma dla wielu pielgrzymów wymiar głównie kulturowy. Na tym szlaku jest też inny "krajobraz duchowy", niż w Polsce. - Na Camino nie ma na trasie wiele miejsc, związanych z duchowością. Czasem, gdy właścicielami albergu były osoby wierzące, można było się pomodlić. Nosiliśmy ze sobą "małego księdza" i sprawowałem Mszę w plenerze, czasem, jak się udało w jakiejś kapliczce i w zaledwie paru kościołach przez te 20 dni.
"Chodzona" Ewangelia
Skąd taka potrzeba, by przemierzać kolejne pielgrzymie szlaki? To nie jakaś nadaktywność, śmieje się ks. Grzegorz, który na co dzień pracuje w Wydziale Katechetycznym kurii płockiej. Pan Jezus też nieustannie się przemieszczał, wędrował, a za Nim apostołowie. Maryja też udała się na długą i niebezpieczną wędrówkę do Elżbiety.
- To wejście w tradycję Kościoła. Ewangelia wchodzi w człowieka przez nogi. W drodze spotykasz się sam ze sobą, a potem z Panem Bogiem - mówi. W drodze przecież trzeba zminimalizować potrzeby i zostawić za sobą codzienność. Wędrówka zmienia perspektywę i ustawia na nowo priorytety. - To jest czas na zadawanie sobie ważnych pytań. We mnie przywraca to, co jest naprawdę istotne. To jest takie chodzenie za Jezusem.
Ks. Grzegorz uważa, że czasem nie potrzeba jakichś wielkich środków, by przeciwdziałać laicyzacji. Wystarczy wziąć do ręki różaniec i wyjść z nim z domu. - Wiem, że gdy szedłem z różańcem w ręku, to dla spotkanych ludzi mogło znaczyć więcej, niż 10 kazań. Cytując św. Franciszka z Asyżu: "trzeba zawsze ewangelizować, nawet słownie". Więc myślę, że pierwszą ewangelizacją jest fakt, że się idzie. Idąc, pociągasz, inspirujesz innych - zwraca uwagę. Innymi słowy trzeba być trochę jak filmowy Forrest Gump, który biegł przez Amerykę, a za nim dołączali kolejni biegacze.
Nie od razu trzeba iść na długą pielgrzymkę. Ks. Grzegorz radzi: - Jeśli mieszkasz 3 - 4 km od kościoła - spróbuj nie jechać, ale wyjść na Mszę św. Spróbuj wziąć różaniec i pójść na kilka godzin do lasu, na spacer. Nie ma znaczenia, ile i jak długo idziesz, ważne żebyś wyszedł.
oprac. am