Powódź, której Pułtusk nie zapomni

Mija 40 lat od wielkiej powodzi, która dotknęła biskupie miasto nad Narwią.

Był czwartek przed Niedzielą Palmową 1979 roku. Wtedy był to 5 kwietnia. Powódź wydawała się nieunikniona, bo kończyła się długa i sroga "zima stulecia". Przyszła odwilż i zaczęły padać deszcze. Poziom wody w Narwi, w pierwszych dniach kwietnia zaczął się gwałtownie podnosić: o ok. 20 cm na dobę. Na wałach, które były w fatalnym stanie, trwały prace zabezpieczające. A ludzie w Pułtusku obserwowali to wszystko z niepokojem, lecz życie toczyło się w miarę normalnie, bo przecież nie była to pierwsza powódź, którą pamiętali mieszkańcy. Wielu wspominało podobne zdarzenia z lat 50. Teraz jednak miało się okazać, że nadchodzący żywioł był o wiele bardziej niebezpieczny. Tak wspomina tamten czas s. Eligia Gozdowska, pasjonistka, która wtedy pracowała w bazylice.

- O godz. 18.30 Pułtusk nawiedziła straszna powódź. Przy cmentarzu Żołnierzy Radzieckich rzeka Narew przerwała wał i dużą szerokością pędziła w kierunku miasta. Szum pędzącego żywiołu robił wrażenie głośnego szumu drzew, miotanych silnym wiatrem. W mieście włączono wszystkie syreny. W parafii odbywały się rekolekcje. Grające organy uniemożliwiały zebranym w kościele usłyszenie wycia syren. Dopiero po Komunii Św. ks. proboszcz Józef Mikołajewski ogłosił zebranym nadchodzące nieszczęście. Ludzie biegali zaniepokojeni po ulicach, płacz i krzyki wplatały się w głos syren i szum pędzącego żywiołu. Siostry dzieliły los wielu mieszkańców miasta. Wspólnie z kapłanami najpierw ratowały w trzech kościołach przed zniszczeniem sprzęt liturgiczny, naczynia, szaty i dywany. Po powrocie z kościołów zabezpieczały jeszcze drzwi domu workami z piaskiem, które po kilku minutach okazały się bezskuteczne. Z szumem pędzący, spieniony żywioł wkrótce już czuły pod stopami. Poziom wody w naszym ogrodzie szybko się podnosił zakrywając kolejno wszystkie punkty wyznaczające zagospodarowanie placu przykościelnego, m.in. studnia usytuowana kilka metrów od wejścia do domu zniknęła z horyzontu, parkan murowany wokół placu był całkowicie zanurzony w wodzie. Po kilku godzinach nurt wody go wywrócił. Korony drzew wyglądały jak krzewy pływające na wodzie. Obok domu przepływały zabrane przez wodę sprzęty: części parkanów, drzewa. Płynęła też psia buda, a na niej przywiązany na łańcuchu pies. Ogromne wrażenie na siostrach zrobił podrzucany falami wody manekin. Siostry przy świetle świec boso wynosiły na piętro najpotrzebniejsze rzeczy. Około północy poziom wody w domu sióstr osiągnął około 120 cm. Podnoszenie mebli na stoły okazało się bezskuteczne. Meble wywracały się, wyrzucając z wnętrza wszystko: książki, naczynia, słoje z kompotami, które spadając na ziemię rozbijały się i wydawały niemiły odgłos.

Przebywanie w zalanym i bardzo zimnym domu, bez ogrzewania, gazu, telefonu, prądu, światła i czystej wody okazało się niemożliwe. Na drugi dzień, 6 kwietnia, siostry postanowiły ewakuować się. Pomogło im wojsko. Chorą siostrę Radosławę żołnierze w prześcieradle spuścili do amfibii przez okno, siostry chodzące, przez kilka metrów od schodów do amfibii przeprowadzali przy pomocy wanny. Dowieziono je na ul. 3-go Maja w odcinku między ul. Benedyktyńską a początkiem ul. Kościuszki. Tam kończyło się rozlewisko wody.

W kolegiacie zalanej wodą nie mogły odprawiać się żadne nabożeństwa. Księża uwięzieni na piętrze plebanii, odprawiali tam Mszę Św. Żywność podwożono im pontonami. S. Zdzisława załatwiała najkonieczniejsze sprawy kancelaryjne w kościele Świętego Krzyża, a na święta było zaplanowanych 48 chrztów i 7 ślubów. W tym czasie, gdy bazylika była pod wodą wypadło też  6 pogrzebów.

W Wielki Piątek, mimo powagi i ciszy tego dnia, w mieszkańców Pułtuska wstąpiła radość i otucha. Udało się załatać wyrwę na wałach rzecznych. Energicznie przystąpiono do usuwania wody z miasta, która po przejściu kulminacyjnej fali, miała już niższy poziom. Z udziałem proboszcza parafii, ks. prał. Józefa Mikołajewskiego, przystąpiono do oczyszczania kolegiaty z naniesionego przez wodę mułu i innych nieczystości. Ks. prałat postanowił, że w kolegiacie odbędzie się rezurekcja. W Wielką Sobotę w prezbiterium urządzono więc skromny Boży Grób. W Niedzielę Zmartwychwstania wyruszyła procesja rezurekcyjna. Idący w procesji nogami wyciskali wodę z nasiąkniętej ziemi, a po procesji w ociekającej jeszcze wodą świątyni odbyła się uroczysta Msza św.

Po powodzi wiele całkowicie zniszczonych rzeczy wyrzucono, w tym dużo paramentów kościelnych. Ordynariusz płocki bp Bogdan Sikorski wraz z przedstawicielami kurii płockiej przybyli do Pułtuska z pomocą materialną. W tygodniu po świętach pogoda była bardzo piękna i ciepła, stąd wiele rzeczy mogły siostry wynieść na ogród i suszyć na słońcu.

Ciepła słoneczna pogoda sprzyjała również chętnym obejrzenia skutków powodzi, więc gości nie brakowało. Chwilami siostry czuły się jak eksponaty w muzeum. Kilka dni po świętach zaczęła napływać pomoc materialna z całej Polski w postaci koców, pościeli ubrań, bielizny, obuwia, żywności, itp - wspomina s. Eligia.

Więcej w najnowszym wydaniu papierowym "Gościa Płockiego".

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

wp