O sile polskich kobiet, sukcesie, w którym wygrywa rodzina, i szukaniu ludzi podobnego ducha mówi Grażyna Kasprzycka-Rosikoń, dyrektor wydawnictwa Rosikon Press.
Agnieszka Małecka: Jesteśmy na spotkaniu "Kobieta biznesu", który rozpoczyna w Płocku cykl spotkań dla pań. W kim Pani szuka inspiracji?
Grażyna Kasprzycka-Rosikoń: Kiedy poznałam mojego męża, pierwszy prezent, jaki od niego otrzymałam to bibliofilskie wydanie "Grażyny” Mickiewicza. Zastanawiająca postać i myślę, że ona mnie jakoś zainspirowała. Postać bardzo kobieca, a jednocześnie znająca swoją siłę. Darzy męża wielką miłością i chce bronić jego honoru. Podtrzymuje autorytet mężczyzny, ale nie zamienia się z nim rolami. Czy to dzisiaj jest trudne? Myślę, że nie, tylko wiele z nas dało się oszukać przez inne trendy. Ja powtarzam wielu moim przyjaciołom z innych krajów, że w Polsce feminizm nie odniesie sukcesu, dlatego że w naszym kraju rola kobiety była zawsze ogromna. To dzięki nim zachowaliśmy tożsamość narodową, wiarę. Niezwykła mądrość polskich kobiet, spryt, inteligencja, wywodząca się ze znajomości natury, której nie da się oszukać…, niezwykłe męstwo kobiet, gdy popatrzymy na okresy walk o niepodległość, przesądzają o ich roli w Polsce. Gdy oddawały swoją biżuterię, gdy ubierały się na czarno - to był wyraz czegoś. Polki były i są nadzwyczaj mężne. Dlatego my nie musimy wskakiwać w portki mężczyzn, by być mężne.
A jednak dziś zderzamy się z pewnymi modelami życia, kobiecości i męskości, które nie mają nic wspólnego z tradycyjną wizją.
Dziś rzeczywiście trudno nam odwoływać się do pewnych znaków i wartości, które były dla nas kiedyś oczywiste. Dokonała się zamiana ról i dziś jest ogromna walka o ojcostwo, bo panowie złożyli broń, wycofali się. Obecnie mamy pokolenie mężczyzn, wychowanych już tylko przez kobiety - nianie, matki, babcie, bo ojcowie byli tylko milcząco obecni. To jest dramat naszych czasów. Nie pozwólmy sobie też odebrać dzieci. Dziś Amerykanie mówią: "tak jak myśmy oddawali nasze dzieci do internatów, pod opiekę niań, tak teraz one oddają nas do domów starców". Musimy być bardzo czujne, by nie dać się wcisnąć w ten nurt, bo on jest jak rwący potok.
Pojęcie swoistego korporacyjnego sukcesu, rodem z kolorowych pism, wciska się do naszego życia. Pani spotyka się z ludźmi z całego świata; czy nigdy Panią nie kusił taki sukces?
Nigdy, bo to nie moja bajka. Poza tym znam dużo przypadków ludzi w Stanach Zjednoczonych, którzy mają trzydzieści parę lat, wielkie sukcesy biznesowe, ale wycofują się z dotychczasowego życia, kupują maleńki domek, otwierają własny mały sklepik, wakacje spędzają w swoim ogródku, a nie na Florydzie. Dzięki temu jedzą posiłki ze swoimi dziećmi, odprowadzają je do szkoły, prowadzą normalne życie rodzinne. Oni zdali sobie sprawę, że ich dotychczasowy sukces to była jednokierunkowa podróż, która mogła się skończyć tragicznie.
W pewnym momencie życia podjęła Pani z mężem decyzję, by pracować z ludźmi podobnego ducha. Nie każdy sobie na to może pozwolić i czasem żyjemy niczym w pułapce. Co można w takiej sytuacji zrobić?
Myślę, że dzisiaj bardzo trudno jest przetrwać, nie należąc do jakiejś wspólnoty. Więzy rodzinne nie są tak silne, jak kiedyś. Widzimy to szczególnie w Zaduszki, gdy podróżujemy z miejsca na miejsce, bo tak daleko oddaliliśmy się od swojego rodzinnego gniazda. Dlatego szalenie ważne jest mieć przyjaciół, mieć ludzi tego samego ducha, jakąś wspólnotę, gdzie możemy się modlić, mieć w niej wsparcie. Wówczas w naszym środowisku zawodowym możemy być świadkiem. Wtedy inni zaczynają się zastanawiać, co robię i dlaczego jestem taka radosna? Zaczynają się zastawiać, co jest moją tajemnicą. Myślę, że jest tyle wspaniałych wspólnot w łonie Kościoła katolickiego, że można znaleźć coś, co jest nam bliskie.
am