Jak umierał święty z Rostkowa? Czego uczy nas jego śmierć po 450 latach?
Z jezuickich kronik dowiadujemy się, że w lipcu 1568 roku przyjechał do Rzymu o. Piotr Kanizjusz, prowincjał jezuicki dla Górnych Niemiec, ten sam, który poznał młodego Kostkę w Dylindze i wydał o nim znamienne świadectwo: "nos de illo praeclara speramus", czyli "wiążemy z nim wielkie nadzieje".
O. Kanizjusz wygłosił 1 sierpnia do jezuickich nowicjuszy rozważanie na temat niespodziewanej śmierci. Miał wtedy mówić, że "jeden miesiąc w roku będzie ostatni dla naszego życia. Który z 12 miesięcy będzie ostatni, nie wiadomo, dlatego na początku każdego miesiąca trzeba to sobie uświadomić, i tak ten czas przeżyć, jakby był on rzeczywiście ostatnim".
Słuchał tych słów Stanisław, i odniósł je dosłownie do siebie. Egzorta Kanizjusza nasunęła mu myśl o niebawem mającym nastąpić odejściu. Kilkakrotnie miał się zwierzyć kolegom z nowicjatu i przełożonym, że ma przeczucie, że miesiąc ten jest ostatnim w jego życiu.
Warto wspomnieć jeszcze o jednym zwyczaju, który wtedy panował w jezuickich kolegiach. Otóż na początku każdego miesiąca członkowie instytutu ciągnęli „losy” z imionami świętych na dany miesiąc. Stanisław wylosował sobie św. Wawrzyńca... I stało się, że właśnie w jego święto, wieczorem 10 sierpnia źle się poczuł i pojawiła się pierwsza gorączka. Odprowadzającym go do łóżka jeszcze raz powtórzył, że za kilka dni umrze. Naoczny świadek i kolega Stanisława miał usłyszeć jego słowa: "Jeśli spodoba się Bogu, bym z tego łóżka nie wstał, niech się dzieje Jego wola". Przez pierwsze trzy dni choroba nie wydawała się groźną. Nawet lekarz twierdził, że jest to przejściowe niedomaganie organizmu.
14 sierpnia Stanisława opanowała gorączka, pojawiły się mdłości, na czoło wystąpił zimny pot, połączony z dreszczami, puls bił bardzo nieregularnie, a z ust zaczęła sączyć się krew. Ten stan bardzo zaniepokoił przełożonych, natomiast Stanisław wciąż się przygotowywał do śmierci. Prosił, aby ułożono go na podłodze. Rektor nowicjatu nie zgadzał się na to, ale gdy Stanisław nalegał, zgodził się.
Naocznym świadkiem ostatnich chwil życia świętego był Stanisław Warszewicki, który razem z młodym Kostką odbywał nowicjat w Rzymie. Wspominał, że Stanisław odbył spowiedź i przyjął Komunię św., prosił również o ostatnie namaszczenie. W czasie rytu sam Stanisław odpowiadał na litanijne wezwania i modlitwy końcowe, z dłońmi skrzyżowanym na piersiach. A gdy o. rektor pytał go, czy poddaje się woli Bożej, z uśmiechem miał odpowiedzieć słowami z psalmu: "paratum cor meum paratum", czyli "gotowe jest serce moje, gotowe".
Nie było w nim ani niepokoju, ani rozpaczy. Na jego twarzy był uśmiech i pogoda. Późnym wieczorem podano mu do ręki różaniec. Trzymał go i od czasu do czasu wypowiadał słowa: "Jezus, Maryja". W drugiej dłoni trzymał obrazek Matki Bożej i często go całował.
W ostatnich godzinach pamiętał też o innych. Chciał się pożegnać z kolegami, ale powiedziano mu, że już jest noc, dlatego prosił przełożonego, aby pozdrowił kolegów i przeprosił, jeśli może dał im zły przykład. Modlił się z innymi, którzy mu towarzyszyli, modlił się też własnymi słowami. Dziękował Bogu za wiarę, powołanie zakonne, prosił o odpuszczenie grzechów i przyjęcie ducha. Wtedy trzymał w ręku krzyż, a obok niego klęczeli o. Fatio, mistrz nowicjuszy i Stanisław Warszewicki.
Głos Stanisława stawał się coraz cichszy, aż wreszcie zupełnie zamilkł. To było już po północy, zaczynał się 15 sierpnia - święto Wniebowzięcia Maryi. Stanisław trzymając w ręku gromnicę zasnął tak cicho i spokojnie, że obecni nie wiedzieli, czy śpi, czy modli się w duchu.
Rodzi się pytanie, co mogło być przyczyną jego śmierci. Warszewicki zeznawał w czasie procesu beatyfikacyjnego, że Stanisław "był zdrowy, fizycznie dobrze zbudowany, a choroba, która go zmogła, nie była tak silna, by zniszczyła zdrowy organizm w ciągu kilku dni".
O. Józef Majkowski, pochodzący z ziemi ciechanowskiej jezuita, psycholog i autor biografii św. Stanisława twierdzi za innymi autorami jezuickimi, że w tej śmierci, która dla wielu była zaskoczeniem, można widzieć specjalną interwencję Bożą. "Stanisław umarł z miłości" - twierdzi o. Majkowski. Ale może najwięcej dopowiada poeta, współbrat zakonny i ziomek Stanisława - Maciej Kazimierz Sarbiewski z Sarbiewa, który w jednym z epigramatów wkłada w usta świętego słowa: "Żyję i konam. Obyś, przechodniu, w miłości mógł konać, którą żyję, żyć, przez którą konam".