Wnukowie Marceliny Rościszewskiej - Janina i Lech Michał - byli w Płocku gośćmi spotkania z cyklu "Choćby jedno życie, choćby kromka chleba".
Tam, w "Szańcu", Paweł traktowany był jak członek rodziny Rościszewskich i za takiego się uważał. Jednak po wojnie, Janina i Lech, choć przywiązali się do niego jak do syna, uznali, że dziecko ma prawo do prawdziwych krewnych.
- Paweł bardzo się bronił przez zabraniem. Przeżył to bardzo. Jego ojciec był kupcem w Krakowie, który przed wojną zlikwidował wszystkie swoje interesy i wyprowadził się do Palestyny. Ale nie mógł zabrać ze sobą żony, która dopiero co urodziła. Chciał się urządzić w Palestynie i sprowadzić ich - wspominała pani Janina.
Co działo się z Pawłem Wagnerem w Palestynie? - Pawła dzieciństwo zostało przez ojca całkowicie wycięte. Ojciec musiał być wrogo nastawiony do swojej byłej ojczyzny, miał jakąś zadrę do nas. Gdy przywieziono mu Pawła, to oświadczył synowi: "ja z tobą ostatni raz rozmawiam po polsku". Oddał go pod opiekę jakichś ciotek, które słabo mówiły po polsku. On się nie mógł dogadać, był bardzo zbuntowany, nie chciał się uczyć hebrajskiego. Ale praca powiedzmy "reedukacyjna" czyli - szkoła hebrajska, wojsko, a brał udział w wojnie żydowsko - arabskiej, sprawiła, że zapomniał o swoim dzieciństwie. Ale na studia wyjechał już do Ameryki. Nagle, po śmieci ojca jego macocha odnalazła papiery, dokumenty, a wśród nich listy mojej mamy, fotografie i dla niego to był szok. Mówił mi potem, że jakby mu się kurtyna odsłoniła i zobaczył inne dzieciństwo - opowiadała pani Rościszewska - Krawczyk. Pan Paweł Wagner odnalazł swoją przybraną rodzinę z "Szańca".
- Chyba nie ma sensu pytać o postawy, bo one były bardzo czytelne. Państwa mama zwykła mówić: "jeśli nie macie gdzie pójść, zostańcie z nami". A państwa tato zwykł mawiać "będzie, co Bóg da". Byli katolikami i tak pojmowali swoje chrześcijaństwo - mówiła Barbara Rydzewska.
- Na spotkaniach Żydzi pytają mnie często, jak to było, przecież Polska była taka antysemicka? Ja mówię im, że to wszystko zależy od rejonu. Były takie rejony, jak Jedwabne, nie mamy się co zapierać, ale z drugiej strony, były takie rodziny, takie okolice, jak nasza. Wszystko zależało od miejscowej ludności i miejscowych autorytetów - zauważyła Janina Rościszewska - Krawczyk.
am