"Nie mogłem nie być w Płocku na pogrzebie ks. prałata, wielkiego przyjaciela mojej rodziny" - napisał Igor Krajewski, dawny parafianin zmarłego 9 kwietnia kapłana.
Wiele by pisać o tym księdzu, znałem go od zawsze, był przy ślubie moich rodziców, ochrzcił mnie i moją siostrę, bywał gościem na różnych naszych uroczystościach rodzinnych, komuniach, imieniny, pogrzeby, śluby. Był człowiekiem z zasadami, potrafił rozmawiać z ludźmi, kto go znał, to wiedział jaki miał charakter, czym się interesował, moje najdalsze wspomnienia sięgają roku 1989, gdy przyjeżdżał do nas białym fiatem 126p. Zawsze się śpieszył, czasami siedział z dziadkiem nad papierami w sprawie instalacji elektrycznych i patrzył z pod okularów, co mnie jako małe dziecko bardzo śmieszyło. Zawsze był sobą. pamiętam długie rozmowy podczas mojej pomocy przy przeprowadzce ze starej do nowej plebanii, mówił, że to na chwilę i szkoda się rozpakowywać. Dopiero potem zrozumiałem, że za dwa lata przechodził na emeryturę. Nie chciał być ciężarem, sam chciał nosić kartony z książkami (a miał ich wiele), sam dostałem od ks. prałata karton książek, z jego słynnym uśmiechem: "weź sobie, co Ci się podoba".
Lubił rozdawać, odchodząc na emeryturę rozdał wiele książek i swoich pamiątek osobistych. Pozostawił mi wiele wpisów w różnych książkach, w tym jeden szczególny z okazji mojej 18.
Denerwował się, jak ktoś się spóźniał, lub nie było coś należycie zrobione. Po latach jako organista wiem, że miał rację.
Jeszcze jedno specyficzne wspomnienie. Rok 2009. Będąc już na emeryturze ks. Stradza do mnie zadzwonił, czy nie chciałbym pojechać z nim na wycieczkę, jak będę miał wolny czas to pojedziemy na cały dzień odwiedzić miejsca jego pracy. Zgodziłem się od razu. Był to czas kiedy cały Boży dzień ks. Władysław poświęcił tylko mnie, a mimo jego emerytury, miał ciągle czas zaplanowany. Rozpoczęliśmy od Wyszogrodu, potem kawa w Płońsku, Łopacin, Sońsk, Gąsocin, Ciechanów, Sulerzyż. To był jeden z najpiękniejszych dni jego życia, bo był bardzo uśmiechnięty i radosny. mimo jego szybkiego stylu życia i często ciętej riposty, okazał już wtedy po 3 latach od przejścia na emeryturę bardzo wyluzowany, jeśli można tak rzec. Odwiedziliśmy w tych parafiach wszystkie Kościoły, miejsca związane z jego pracą i cmentarze, opowiedział mi historię jak powstał cmentarz w Gąsocinie za jego czasów.
Podczas wyjazdu z Sońska koniecznie chciał, żeby go zawieźć na cmentarz w Ciechanowie, gdzie jest pochowany ks. dziekan Tenderenda, Wtedy też, uśmiech zniknął z jego oczu i twarzy: zobaczyłem wtedy w nim innego księdza: w zadumie, mimo swoich już chorób przyklęknął przy grobie kapłana, potem powiedział mi, że od niego brał przykład, jakim trzeba być księdzem i ile od siebie trzeba wymagać. Odwiedziliśmy tez jego dawnych parafian, podczas tej trasy, a ze była udana, to pamiątką był urwany tłumik w moim samochodzie.
Nigdy już później tak długo z nim nie rozmawiałem. Ostatnie wspomnienie to rozmowy na tematy muzyki w kościele. Mimo młodych moich lat zawsze chętnie mnie wpuszczał na chór, żebym mógł ćwiczyć grę na organach. Wtedy też czasami były prowadzone krótkie rozmowy o pieśniach, liturgii. Prosił mnie czasami, żeby zagrać mu: "Panie, pragnienia ludzkich serc". Bardzo lubił tę pieśń. Teraz zupełnie inaczej brzmi jej zwrotka w kontekście śmierci ks. Stradzy:
"Jak pasterz woła owce swe, /I znają jego głos,
Tak wzywasz nas, rodzinę swą, / Za Tobą chcemy iść..."
Był dobrym pasterzem dusz na ziemi, niech Jezus który go wezwał do swojego domu obdarzy ks. Władysława radością i pokojem. Do zobaczenia w niebie.
red.