- Żeby doświadczyć szczęścia małżeńskiego, trzeba nieustannie o to małżeństwo zabiegać - przekonywali w Przasnyszu Joanna i Norbert Dawidczykowie.
Czasem małżeństwa odzywają się na przykład rok po takim spotkaniu, pytając o możliwość wyjazdu na rekolekcje. – To wcześniejsze spotkanie zaowocowało w tych ludziach, żeby po roku odważyli się gdzieś z nami jechać – wyjaśnia Joanna. - Chodzi nam o to, żeby po prostu zarazić ludzi myślą o systematycznej, sukcesywnej pracy nad małżeństwem.
- Idealna sytuacja jest wtedy, kiedy to spotkanie potraktujemy jako początek, albo jakiś etap troski o małżeństwo – kontynuuje Norbert. - Zachęcamy uczestników do tego, aby troszczyli się o swoje małżeństwo. Jakkolwiek, ale troszczyć się. Dalej: zabiegać o lepsze rozumienie samego siebie, bo w naszym przekonaniu w małżeństwie jest to niezbędne. Po trzecie: szukać swojego miejsca w Kościele, czyli troszczyć się o życie duchowe, które w naszym przekonaniu jest niezbędnym czynnikiem składowym szczęśliwego małżeństwa.
- Często spotykamy ludzi, którzy już nie wierzą w szczęśliwe małżeństwo – zwierza się Joanna. - Uważają, że trzeba trwać w małżeństwie, bo tak jest lepiej, ale w możliwość szczęścia w nim już nie wierzą. My natomiast doświadczamy szczęścia w małżeństwie na co dzień. Mamy tę łaskę i chcemy się tym dzielić z innymi ludźmi. Mamy jakieś swoje sposoby na to szczęście małżeńskie. Jakieś rzeczy było nam dane odkryć na naszej drodze życia. Do tego też dochodzi jakaś wiedza i umiejętności, które posiedliśmy w czasie wspólnej drogi. Jesteśmy otwarci na każdą ilość par małżeńskich, które przyjdą i chcą się z nami spotkać poświęcając czas, aby coś ze sobą zrobić.
- Podobają mi się tego typu warsztaty bo są profesjonalne i odbywają się w przyjemnej, pełnej życzliwości i otwartej atmosferze – dzieli się Jolanta Tyniecka. - Prowadzący podają przykłady z własnego dorobku życiowego i ma się takie poczucie autentyczności. Bo wiadomo, ta część profesjonalna jest bardzo istotna, ale część osobista, w której prowadzący dzielili się z nami swoimi przeżyciami była, powiedziałabym, bardzo prawdziwa. - I dająca nadzieję na zmianę, na polepszenie swojego życia, że można, i że nawet trzeba – dopowiada mąż Jolanty, Wojciech. - I nie ma się czego wstydzić przychodząc na takie spotkania. Prowadzący mówili o odbywaniu terapii korzystając z pomocy osób trzecich. Pomagamy samym sobie, żeby relacje między dwojgiem poprawiały się.
- Całkowicie zgadzamy się z prowadzącymi, że takie warsztaty są wręcz konieczne dla każdego małżeństwa, czy to na początku, czy w środkowym okresie, czy już dla małżeństw ze stażem trzydziesto-, czterdziestoletnim. Nigdy nie jest za wcześnie i nigdy nie jest za późno żeby coś takiego robić. To jest potrzebne, tak jak tlen do oddychania. Kondycja naszych rodzin i małżeństw pozostawia wiele do życzenia, więc należy coś tym zrobić. Problemy mamy wszyscy, a że nie mamy takich doświadczeń, jak sobie z nimi radzić, to warto przyjść i dowiedzieć się, jak je rozwiązywać. Prowadzący podkreślali, że trzeba korzystać z pomocy osób trzecich, bo gdy te problemy nawarstwią się w małżeństwie, wtedy komunikacja staje się trudna. Powiedziano, że nawet najlepszy chirurg sam sobie operacji nie zrobi. Trzeba więc poprosić kogoś innego. - Wszelkie takie dzieła, które pogłębiają naszą wiedzę na temat relacji z Bogiem w małżeństwie, w wychowaniu dzieci, są jak najbardziej wskazane. Na pewno przyniosą jakiś dobry owoc – uważają Ewa i Maciej Witkowscy, członkowie Kościoła Domowego.
Warsztaty, zorganizowane przez parafię św. Wojciecha, odbyły się dzięki finansowemu wsparciu Fundacji Scalam.
Wojciech Ostrowski