W Muzeum Żydów Mazowieckich przypomniano historię Antoniego Gawryłkiewicza z Płocka - "Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata".
- To historia o ludziach i więziach... - padło wyjaśnienie na początku spotkania w Muzeum Żydów Mazowieckich. Bohaterem tej historii był płocczanin Antoni Gawryłkiewicz, który jako 18-letni chłopak w czasie II wojny światowej, na kresach, ratował Żydów. O swym nieżyjącym już ojcu, "Sprawiedliwym Wśród Narodów Świata", opowiadał jego syn, Jan Gawryłkiewicz, znany płocki dokumentalista wydarzeń z życia miasta, operator i twórca filmowy. Spotkanie odbyło się w ramach cyklu: "Choćby jedno życie, choćby kromka chleba... Polacy ratujący Żydów od zagłady".
Był rok 1942. O zmierzchu przyszło małżeństwo Sonensonów z dziećmi, czteroletnią Sonią i ośmioletnim Ickiem. Wtedy zaczęto kopać pod drewnianym domkiem piwnicę, go powiększano, bo przybywało głównie żydowskich dzieci, którym trzeba było pomóc. Łącznie, przez dwa lata Antoni Gawryłkiewicz ukrywał 16 osób. A gdy Żydzi już opuścili kryjówkę w Korkucianach, przyszły faszystkowskie oddziały litewskie, które dotkliwie pobiły Antoniego, a jego ojca i brata zabiły. – Było ciężko, bo to nie był jeden dzień i jedna noc. Dzięki Bożej pomocy udało się... - wyznał po latach w Jerozolimie Antoni Gawryłkiewicz. Na jednym z materiałów video, które udostępnił na spotkaniu syn Sprawiedliwego słychać było słowa ocalonych, którzy ze wzruszeniem mówili do pana Antoniego w czasie uroczystości Yad Vashem: "W czasie wojny mówił nam Pan o dobrych ludziach i obiecywał, że nas ocali. I dotrzymał słowa".
- Choć sąsiedzi donosili na ojca, na szczęście, wszyscy ukrywający się przeżyli wojnę. Rozpierzchli się do Stanów Zjednoczonych, Brazylii i Izraela. Niektórzy z nich spotkali mego ojca w 1999 roku w Yad Vashem. Wtedy poznałem "innego" ojca: wcześniej skryty, speszony i zamknięty, teraz odkrył swą bohaterską i heroiczna postawę - mówił ze wzruszeniem Jan Gawryłkiewicz.
- Przez wiele lat nie mogłem "rozgryźć" ojca. Nosił w sobie jakąś tajemnicę, nie był wylewny w słowach. Gdy tylko mógł, jeździł na kresy, na dzisiejsze pogranicze białorusko litewskie, do miasteczka Ejszyszki i wioski Korkuciany, wciąż dopytywał się o jednego człowieka, Kazimierza Kurkucia - opowiadał Jan Gawryłkiewicz.
Okazało się, że kolega pana Antoniego działał w polskim podziemiu. W swoim majątku pomagał i przechowywał około 70 osób, ale gdy zbliżał się front, poprosił o wsparcie i pomoc w ukrywaniu Żydów Antoniego Gawryłkiewicza. On na to się zgodził.
Po latach, w liście do swego wybawiciela pisała Yaffa (Sonia) Eliach z domu Sonenson, wykładowczyni British College w Nowym Yorku: "Nigdy nie zapomnę o tym, co zrobiłeś dla mnie i mojej rodziny".