Jerzy Zalewski, reżyser i producent "Historii Roja", spotkał się w kinie Kalejdoskop z młodzieżą z płońskiego Zespołu Szkół Ogólnokształcących.
- Jestem tendencyjny w tym filmie, opowiadam się po jednej stronie i cześć - stwierdził wprost twórca dramatu o legendarnym żołnierzu wyklętym. Już na wstępie Jerzy Zalewski dał sygnał młodzieży, że film "Historia Roja, czyli w ziemi lepiej słychać", powstał z myślą o młodym pokoleniu Polaków.
Dlaczego akurat Mieczysław Dziemieszkiewicz "Rój"? - To postać czytelna, o której opowieści bardzo mnie poruszyły - mówił reżyser o bohaterze niepodległościowego podziemia antykomunistycznego na północnym Mazowszu. - "Rój" wchodzi po śmierci brata, zamordowanego przez żołnierzy sowieckich, tak jakby w jego buty.
Realizacja filmu zajęła, bagatela, sześć lat. - Przez ten czas rodacy zyskali większą wiedzę o tym, co opowiadam. Mam wrażenie, że film jest dokładnie taki, jaki go sobie wtedy wyobraziłem, ale jest teraz bardziej komunikatywny. Bardzo dużo wydarzyło się jeśli chodzi o odbudowywanie polskiego patriotyzmu, dlatego lepiej, że film wszedł do kina teraz niż te sześć lat temu - uznał Jerzy Zalewski, dodając, że "Historia Roja" to produkcja oparta w 70 proc. na faktach, a w pozostałych 30 - autorska interpretacja ówczesnych wydarzeń.
Tak długi czas powstawania filmu wynikał z trudności, z jakimi przyszło mierzyć się reżyserowi. - Cenzura, ludzka głupota, bezmyślność, zła wola, to są te przeszkody, które mnie irytowały - wskazywał Zalewski. - Film był po prostu blokowany przez Telewizję Publiczną i Polski Instytut Sztuki Filmowej. To dwa typy, które chciały go zabić, ale szczęśliwie się nie udało. Jako oficjalny argument zastopowana zdjęć do filmu podawano to, że był on 14 minut dłuższy niż zapis w umowie. - Przez parę lat nie wychodziłem z sądu, a komornik ode nie z biura. To był skrajny idiotyzm. Sztuki nie mierzy się jednak jak kiełbasy. To telenowelę można "ciachnąć" gdzie się chce - oceniał reżyser pierwszego filmu fabularnego o żołnierzach wyklętych.
Dawid Turowiecki