Poznali się na studiach. Mieszkali niedaleko siebie, ale nigdy wcześniej nie udało się im na siebie natknąć.
Jedna droga, jeden i ten sam akademik, piętro to samo i nawet wydział był ten sam. – Pamiętam, było to jesienią, późny październik – mówi Ania. – Wracałam sama do akademika. Szłam bardzo powoli. Wtedy podbiegł do mnie Mariusz. Zaczepił mnie i zaczęliśmy rozmowę. Tak też upłynął nam cały wieczór. Długo spacerowaliśmy, nie śpieszyliśmy się do akademika – opowiada.
– Nic nie wskazywało na to, żeby coś zaiskrzyło – dodaje. Mariusz znalazł sposób, aby spotkanie z Anią nie skończyło się tylko na jednym spacerze. – Przychodziłem do pokoju Ani po książki – uśmiecha się Mariusz. – Zawsze potrzebowałem właśnie takiej, którą ona na pewno miała. Dowiadywałem się o tym od jej koleżanek z pokoju. Potem nawet jej znajome śmiały się, że z każdym dniem kiedy zachodziłem po książkę, zostawałem parę minut dłużej… i dłużej – wspomina. Później zaczęli widywać się coraz częściej. Razem chodzili na rodzinne wesela, do kina, a także na niedzielną Mszę św.
– Ania zawsze mi się podobała – wyznaje Mariusz. – Była ładną, zadbaną i spokojną dziewczyną. Inną niż wszystkie pozostałe dziewczęta. Ona miała w sobie to coś, od czego nie potrafiłem się uwolnić – uśmiecha się. – Mariusza lubiłam za to, jaki był – wtrąca Ania. – Emanowało od niego dobrocią i taką inteligencją, której niekiedy brakowało innym chłopakom – dodaje.
Mieli podobne gusta. Podobne rzeczy ich interesowały. Wspólnie odwiedzali te miejsca, w których dobrze się razem czuli i miło spędzali czas.
– Zauroczył mnie tym, że potrafił bawić się bez alkoholu. Byłam na to strasznie wyczulona, gdyż u mnie w domu był problem z alkoholem i dotyczył mojego taty – wyznaje Ania. – Nie ukrywam, że modliłam się każdego wieczoru, aby dobry Bóg uchronił mnie przed człowiekiem, który będzie miał z tym problem. A szczególnie, by oddalił go ode mnie… i uchronił od niebezpieczeństw, jakich mogę doznać – dodaje.
Pasowali do siebie w każdym calu. Każde z nich miało również swoje miejsce w kościele. – Ania śpiewała w chórze kościelnym, a ja byłem lektorem – opowiada Mariusz. – Uzupełnialiśmy się we dwoje. Stwarzaliśmy taką jedność i tak pozostało do dziś. Nasza miłość rozwijała się. Choć sami jej nie czuliśmy, to Bóg doskonale nas w niej prowadził i wypełniał – dodaje.
Ich miłość w całości oddana jest Bogu. – Naszą miłość opieramy w pełni na Bożej opatrzności – tłumaczy Ania. – W każdą niedzielę idziemy z dziewczynkami do kościoła, na Mszę św. Oboje modlimy się, dziękujemy za to, co Bóg nam dał, czym w życiu obdarzył, co przygotował. Dziękujemy mu i prosimy, aby dalej był z nami w każdej chwili, by nam błogosławił i wypełniał to, w czym jeszcze mamy braki – dodają małżonkowie.
Przypominamy o naszym walentynkowym konkursie. Jego zasady znajdziesz TUTAJ.
Agnieszka Otłowska