Siostry misjonarki opowiadają o swoim powołaniu i założycielce zgromadzenia. Wyróżnia je przede wszystkim jedność i duchowość Świętej Rodziny.
- Wstępując do zgromadzenia, nie myślałam ani o celu, ani o charyzmacie. Moim marzeniem było dać coś więcej Panu Bogu, dać mu całe moje życie - mówi s. Sabina. - Dopiero, gdy rozpoczęłam formację zakonną, poznawałam duchowość zgromadzenia, szczególnie pociągnęły mnie Święta Rodzina, Nazaret, cisza, rozmodlenie. I wtedy rozpoznałam, że w zgromadzeniu naszym chodzi o dążenie do jedności, które zaczyna się od serca - dodaje s. Sabina. I opowiada o początkach swojego powołania. - Pan Bóg pokierował moim życiem przez moją chorą babcię. Gdy leżała w szpitalu, obok niej leżała siostra misjonarka. Dla mnie to był jakiś znak i sygnał, bo gdy odwiedzałam babcię, spotykałam tam również tę siostrę, a wtedy pytałam się, kim mam zostać - opowiada siostra.
- Gdy szczerze szuka się Boga, to zawsze się Go znajdzie. Ja ciągle miałam w głowie słowa mojego nauczyciela od łaciny, który bardzo mocno akcentował taką myśl: „Nie ma innego czasu, jest tylko czas dla ludzi” - mówi z przekonaniem s. Marietta, która do tego samego zgromadzenia wstąpiła wraz ze swoją siostrą bliźniaczką. Historię ich powołania opisaliśmy na łamach „Gościa Płockiego” przed rokiem.
- Nie umawiałyśmy, nie ustalałyśmy tego, ale Pan Bóg tak pokierował naszymi decyzjami, że tego samego dnia zgłosiłyśmy się do klasztoru. Jedna o drugiej nic nie wiedziała. Moje spotkanie z siostrą z naszego zgromadzenia było przypadkowe. Pamiętam, jak w autobusie podarowała mi różaniec, mówiąc, że kończy właśnie pisanie pracy magisterskiej, i poprosiła o modlitwę. I wtedy na serio zaczęłam traktować modlitwę jako osobistą relację i serdeczne zobowiązanie. Z biegiem czasu wszystko ułożyło się w całość, jak puzzle. Od dziecka modliłam się często do Serca Pana Jezusa, a gdy wstąpiłam do zgromadzenia, odkryłam, że siostry dużą wagę przywiązują do tej modlitwy. To było dla mnie zaskoczenie i potwierdzenie wybranej drogi - mówi s. Marietta.
- Miałam bardzo krótki kontakt z siostrami zakonnymi we Francji, w Bordeaux - opowiada s. Maria. - Urzekła mnie ich wspólna modlitwa i życie wspólnotowe. Siostry prowadziły tam szpital, a ja odkrywałam w sobie chęć służby drugiemu człowiekowi. Zaczęłam się im uważnie przyglądać i szukać podobnego zgromadzenia, o podobnej duchowości, w Polsce. Przeczytałam o naszej założycielce - matce Bolesławie Lament. Ona pochodziła z centralnej Polski, podobnie, jak ja. Bodźcem do wybrania życia zakonnego był mój kolega w klasie maturalnej, który szykował się do seminarium. W zasadzie to on mnie zainspirował do pójścia do zakonu. Ciągle powtarzał mi, prowokując mnie: „Ja w tobie widzę coś, z czego ty w tej chwili się nabijasz”. Ja mu dokuczałam, a on wciąż to samo powtarzał. Przez dwa lata nic sobie z tego nie robiłam. Zaczęłam studia i w ogóle nie myślałam o zakonie. Dopiero przypadkowo złapałam kontakt z siostrami i... potem wszystko samo się potoczyło - opowiada s. Maria.
Dość bogata jest historia życia założycielki zgromadzenia - bł. Bolesławy Lament, której 70. rocznica śmierci przypada właśnie dziś. Matka Lament szczególnie była związana m.in. z Ratowem i sanktuarium św. Antoniego, gdzie siostry przez wiele lat miały swój dom. Założycielka przebywała tam w latach 1925-1935. Tam również, po jej śmierci, do chwili beatyfikacji, spoczywały jej doczesne szczątki.
- Zapał apostolski, ratowanie dusz, aby wszystkie dusze otworzyły się na łaskę Bożego miłosierdzia - to tkwiło w naszej założycielce - zwraca uwagę s. Lucjana. - Matka Lament była stawiana w trudnych miejscach i warunkach, bo wierzyła, że w każdej sytuacji trzeba ludziom dawać Jezusa. Początki jej pracy były wyjątkowo trudne: Petersburg, rewolucja w Rosji i wojna. Kiedy wszystkie 26 placówek naszego zgromadzenia pozostało po zmianie granic za wschodnią granicą, przeszła ogromnie trudny etap swojego życia, który wymagał wiary, zawierzenia i heroizmu - dodaje s. Lucjana.
Wzorem swojej założycielki siostry mocno wierzyły, że „dzieła Boże klęsk nie znają”. Żyły w skrajnym ubóstwie, wszystko po to, aby nieść Jezusa innym. - To, co nas wyróżnia, to naśladowanie Świętej Rodziny w prostocie, otwartości, gościnności, a szczególnie w ubóstwie - zwraca uwagę s. Lucjana.
Sprawdzone metody i zasady swojej założycielki siostry wykorzystują dziś w pracy katechetycznej i apostolskiej. - To z jednej strony dążenie do pojednania ludzi i religii, a z drugiej - umacnianie wiary - wyjaśnia s. Marietta. - Jesteśmy tu po to, aby umacniać w wierze. Dziś ludzie tracą wiarę, ale można ją odzyskiwać przez dobre słowo, właściwą postawę, odrobinę życzliwości. Jesteśmy jakby przedłużeniem ręki Pana Boga. Wszyscy - akcentuje s. Marietta.
W chwilach trudnych siostry powtarzają słowa Jezusa: „Aby wszyscy byli jedno”. - To jak impuls i światło do działania, aby jeszcze bardziej rozpalać w ludziach młodych przynależność do Kościoła i Chrystusa - dodaje s. Sabina.
Ratowo jest bardzo ważnym punktem dla Misjonarek Świętej Rodziny na mapie ich zgromadzenia. - Własnymi rękami siostry odbudowywały klasztor po zniszczeniach wojennych. Panowała tam wielka otwartość na ludzką biedę. To miejsce jest niczym kolebka naszej działalności w centralnej Polsce. Przez lata było to miejsce rekolekcji, ślubów i zakonnych jubileuszów. I choć matka Lament zmarła w Białymstoku, pragnęła być pochowana w Ratowie - wspomina s. Lucjana. - Tak, jak Święta Rodzina, tak i nasza założycielka coś zakładała i szła dalej, i tak my czynimy to dzisiaj. Miałyśmy w Ratowie klasztor, ale pozostawiliśmy go, aby iść dalej - dodaje s. Lucjana.
Obecnie funkcjonują ich dwa domy zakonne w Mławie. Siostry pomagają w parafii św. Stanisława i Matki Bożej Królowej Polski oraz w katechezie. - Czasami jesteśmy zapraszane, aby odwiedzać osoby chore na nowotwór. Idziemy wtedy z relikwiami naszej założycielki. Dla chorych jest to moment otuchy, wręcz przytulają się do nich, powierzają swoje cierpienie, szukają zgody na to, co ich czeka - mówi s. Sabina.
Agnieszka Otłowska