Matczyna miłość niemal szalona...

Stamatyja była w ciąży i miała guz wielkości 15-kilogramowego worka ziemniaków. Gdy urodziła, ważyła 37 kg, a jej przypadek opisywały gazety. Teraz jest jedną z bohaterek wystawy, którą można oglądać w płockiej katedrze do końca maja.

- Gdybym wcześniej wiedziała, jakie napotkam trudności, być może nie podjęłabym się realizowania tego projektu. Ale absolutnie nie żałuję. Myślę też, że droga, jaką przeszłam od tamtego czasu, to jest wielkie Boże błogosławieństwo. Czułam opiekę podczas swojej pracy. To nie była lekcja, raczej doświadczenie wielkiej Bożej miłości i moje wielkie dojrzewanie wewnętrzne, do którego też zostałam zmuszona przez tę sytuację - mówi Marta Dzbeńska-Karpińska, autorka wystawy i książki pod wspólnym tytułem: "Matki: mężne czy szalone?". Sama jest mamą trójki dzieci; z wykształcenia politologiem i menadżerem, a z wyboru fotografem.

To projekt poświęcony kobietom, które zdecydowały się urodzić dziecko mimo poważnego zagrożenia dla własnego zdrowia, a nawet życia. Fotografie bohaterek - z dziećmi, mężami, rodziną, w naturalnym kontekście, czyli w domu - i 22 historie napisane w lakonicznym, pozbawionym ozdobników stylu tworzą oryginalną całość, której przesłanie staje się z każdą historią coraz bardziej czytelne. Autorka opowiadała o tym podczas spotkania w katedrze płockiej.

Bohaterkami projektu są kobiety, które niespodziewanie zaszły w ciążę i doświadczyły w jej trakcie ogromnych problemów zdrowotnych, ale zdecydowały się urodzić, a także takie, które wybrały macierzyństwo mimo jakiejś niepełnosprawności lub przewlekłej choroby. Jednak, co najważniejsze, wszystkie urodziły zdrowe dzieci.

Jedną z historii, jaką przytoczyła Marta Dzbeńska-Karpińska, był przypadek Stamatyi, u której podczas trzeciej ciąży wykryto mięśniaka. Ona i mąż, Henryk, zdecydowanie odrzucili propozycję aborcji, ponadto Stamatyja nie zgodziła się na wczesny poród przez cesarskie cięcie. Od 3. miesiąca ciąży cały czas przebywała w szpitalu. Guz rósł, ona słabła, ale nie pozwoliła się zoperować jeszcze przez dwa miesiące. Ostatecznie dziecko urodziło się zdrowe, a guz, jaki wyjęto kobiecie, ważył 15 kg. Epilog tej historii może zadziwiać: Stamatyja doszła do siebie, a jej trzecie dziecko, córka Maria, jest zdrowa i bardzo dobrze się uczy.

O Stamatyi i innych matkach, dla których ciąża była zagrożeniem czytaj: Jesteś cudem!

Mężne czy szalone? To pytanie, jakie zadawała sobie autorka, spotykając się z kolejnymi matkami. - Byłam bardzo ciekawa, jakie to będą kobiety. Czy takie, w których będzie odwaga, czy będą to kobiety z nutą szaleństwa, takiej nieodpowiedzialności, ryzykanctwa. Doszłam do wniosku, że są i mężne, i szalone, ale nie szalone głupotą, która decyduje się nieodpowiedzialnie na dziecko. Ich decyzja była podyktowana miłością ofiarną. Co łączy te różne historie i kobiety o różnym światopoglądzie? Zrozumiałam, że tą sprawą jest świadomość, iż życie, które noszą pod sercem, jest człowiekiem, nie jakimś zlepkiem komórek. Drugim ważnym czynnikiem jest wsparcie, jakie tym kobietom udzielili mężowie i lekarze - przekonywała Marta Dzbeńska-Karpińska.

Dlaczego w ogóle podjęła się takiego zadania? Autorka wystawy i książki o matkach wspominała moment, gdy pierwszy raz, jako 14- letnia dziewczyna, usłyszała historię włoskiej lekarki, która będąc w ciąży świadomie zdecydowała się na urodzenie dziecka, chociaż miała świadomość, że przypłaci to życiem. Była to oczywiście św. Joanna Berenta Molla. Inne historie, które popchnęły Martę Dzbeńską do projektu, to przypadek Alicji Tysiąc, i z drugiej strony – sportsmenki Agaty Mróz – Olszewskiej. Postanowiła odnaleźć kobiety, które w czasie ciąży podjęły taką decyzję, jak Agata Mróz, ale wszystko skończyło się szczęśliwe.

Do pewnego moment projekt rozwijał się bardzo opornie, opowiadała autorka. Po spotkaniu z pierwszą bohaterką, przez długi nie mogła znaleźć nikogo. Nie pomagały ogłoszenia podczas rekolekcji, Internecie, prośby rozsyłane do znajomych. Wreszcie, stoją już pod ścianą, Marta Dzbeńska powiedziała Bogu: „jeśli to Twój projekt, to spraw, by znalazł się te kobiety”. Był jeszcze inny szturm – Msza św. odprawiona przez znajomego księdza i nowenna do św. Antoniego. Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki bohaterki wystawy zaczęły się znajdować jedna po drugiej.

Ale nie wszystko było tak różowe, przyznał pani Marta podczas spotkania w Płocku. - Kiedy jeździłam po Polsce, z jednej strony oświadczyłam ogromnej gościnności, którzy mnie przyjmowali. Z drugiej strony wszystko zaczęło mi się walić. Po raz pierwszy miałam wypadek samochodowy, zaczęło się rozpadać moje małżeństwo, rozpadły się relacje ze wspólniczką, zaczęłam chorować – opowiadała szczerze.

W rozmowie z GN dodała jednak: - Ten temat nauczył mnie przykładać właściwą miarę do własnych zmartwień. To wszystko nauczyło mnie też ogromnego zaufania do Pana Boga, bo On jest silniejszy od swego przeciwnika i silniejszy niż nasze słabości. Popchnęło mnie też na kompletnie nową drogę zawodową, bo z fotografii typowo komercyjnej zajęłam się robieniem tego typu projektów i dziennikarstwem.

Pani Marta współpracuje z miesięcznikiem „Tak rodzinie” i współtworzy portal wrodzinie.pl. Uważa, że dzięki projektowi o matkach, Bóg wydobył z niej te talenty, który były gdzieś głęboko schowane.

 - Bóg chce nas widzieć szczęśliwymi i chce, byśmy żyli pełnią życia. Bóg też wymaga od człowieka, żebyśmy żyli na 100 procent – przekonuje.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

am