W święto św. Szczepana wierni wysłuchali listu ks. Marka Jarosza, rektora WSD w Płocku, oraz ofiarami wspierali seminarium duchowne. Publikujemy treść tego listu.
Zakończyliśmy okres Adwentu, który miał w nas pogłębić postawę oczekiwania na powtórne przyjście Zbawiciela świata. Był to dla wielu z nas czas szczególnie intensywnych praktyk religijnych. Uczestniczyliśmy w Roratach i rekolekcjach, przystępowaliśmy do sakramentu pokuty i pojednania. Wszystko to pozwoliło nam lepiej, z większą radością i wdzięcznością, dostrzec, że Pan ”wszedł między lud ukochany, dzieląc z nim trudy i znoje” (słowa kolędy ”Bóg się rodzi, moc truchleje”). Wbrew pozorom, tej radosnej atmosfery nie zakłóca także dzisiejsze święto diakona Szczepana, pierwszego męczennika Kościoła. Więcej, liturgiczna bliskość uroczystości Bożego Narodzenia i wspomnienia pierwszego męczennika ma swoje głębokie uzasadnienie: Jezus chce nam powiedzieć, że radość jest zawsze złączona z trudem istnienia. Ostrzega, że w życiu czekają nas różne wyzwania: będą nas ”wydawać sądom, biczować, stawiać przed namiestników i królów”. Więcej, z Jego powodu ”jedni drugich wydawać będą”.
Wiemy, że te słowa dzisiejszej Ewangelii odnoszą się – i to wprost, dosłownie – także do naszych czasów i naszej konkretnej sytuacji życiowej. Z wielu stron świata, w których trwają konflikty wojenne, dochodzą informacje o tysiącach męczenników. Ich krew jest przelewana tylko z jednego powodu – z tego mianowicie, że są wyznawcami Jezusa! Pozostają oni dla nas prawdziwym znakiem tego, że nawet w największych trudnościach można wytrwać do końca, być wiernym! Są też wyrzutem sumienia: jak bardzo również w naszym świecie – świecie pokoju potrzeba niezłomnych świadków! Ludzi, którzy na co dzień trwają w postawie wierności ewangelicznym zasadom; którzy prowadzą konsekwentne życie, życie zgodne z Ewangelią we wspólnocie Kościoła.
To nieprawda, że takich świadków nie ma! Dzisiaj mija dokładnie rok od dnia, w którym po raz pierwszy stanął przy ołtarzu pańskim ks. Piotr Błoński, neoprezbiter z parafii Miłosierdzia Bożego w Skępem. Nie zdał jeszcze wszystkich przepisanych prawem egzaminów, gdy – na jego własną prośbę – biskup Piotr wyświęcił go w ubiegłoroczne Boże Narodzenie na kapłana. Był dobrym, zwyczajnym klerykiem. I jak każdy powołany marzył o kapłaństwie, służbie Bogu i ludziom.
Będąc na pierwszym roku studiów seminaryjnych, zapisał w swoim dzienniku duchowym, który niedawno odkryliśmy: ”Dziś w seminarium odbywają się obłóczyny, klerycy trzeciego roku przyjmą sutannę. Ile ja dałbym, by ją nosić. Jest to prawdziwy powód do dumy, zadowolenia i radości. Mam nadzieję, że czas szybko będzie mijał i już niedługo również ja będę mógł ją włożyć”. Marzenia się spełniły. Jak każe zwyczaj, po dwóch latach studiów seminaryjnych Piotr przyodział sutannę. Wkrótce jednak jego pragnienie kapłaństwa zakłóciła ciężka choroba nowotworowa. Rozpoczęła się Golgota, tak, prawdziwa Golgota – ta sama, jaką pokonują pacjenci onkologiczni: operacje, chemioterapie, zmaganie się z bólem. U Piotra dochodziła do tego niemożność przyjmowania pokarmu, przymierał wręcz z głodu. Po ludzku sądząc, jego świat, świat dwudziestoczteroletniego mężczyzny, pełnego wiary, zawalił się... Nam natomiast, wychowawcom i profesorom, nasuwało się pośród tego wszystkiego jedno pytanie – co dalej?
red.