Frenchman - pół Polak i pół Francuz, jest muzykiem, związanym z muzyką reggae i sceną hip hopową. W Płocku był gościem czuwania adwentowego "Najważniejszy wybór", w ramach diecezjalnego dnia wspólnoty Ruchu Światło - Życie.
Jego historia zaczęła się od zderzenia dwóch wizji Kościoła, afrykańskiej i polskiej, której nie potrafił zaakceptować. Zaczął oddalać się od niego, dryfując w stronę postawy: "Bóg tak, ale Kościół nie", "jestem wierzący, ale niepraktykujący". Momentem zwrotnym były rekolekcje ze słynnym charyzmatykiem z Ugandy, który… wyśnił mu się jakiś czas wcześniej.- Wtedy nadałem imię największemu dobru i najgorszemu złu. Od tamtej pory, wiem, jaka jest skala. Gdy masz świadomość, że jest taka skala, wtedy łatwiej się tobie poruszać, bo jesteś pewny, bo wiesz, że nie błądzisz – wspominał Frenchman. Tego dnia z szyderczego sceptyka stał się człowiekiem, który dokonał świadomego wyboru Chrystusa.
Krok do przodu pięć do tyłu
- Na początku wychowywałem się w Afryce i przez kilkanaście lat miałem obraz Kościoła afrykańskiego, radosnego. Tam poznałem Kościół od trochę innej strony, niż gdy przyjechałem do Polski. Tu przeżyłem szok, bo nie rozumiałem, dlaczego ludzie tutaj wielbią Boga smutkiem, żalami. Dla mnie Bóg był Bogiem radosnym, miłosiernym; Bogiem miłości. Poczułem, że to nie jest mój Kościół i nie chcę do niego należeć. To był taki mój pierwszy krok od Kościoła katolickiego. Do tego jeszcze dochodziły to, co bardzo często w towarzystwach się dzieje; wiadomo, że azymut jest jeden: "Kościół nie, instytucja nie, wiara tak"’; "jestem wierzący, niepraktykujący” – opowiadał muzyk.
Dla Frenchmana alternatywą okazał się ruch rastafariański i muzyka reggae. – Tam wielbiło się Boga radością i muzyką. A ja chciałem odnaleźć pierwiastek swojej wiary z Afryki, tutaj. Tymczasem oddalałem się od Kościoła. Jak się było młodszym, to mama mówiła – "a może byś poszedł do spowiedzi?” i człowiek szedł, żeby mama nie męczyła. Bo jak młodemu człowiekowi wytłumaczyć, że Kościół katolicki, to może być jedyny wybór? Trudno – mówił Frenchman.
Łobuzowi śni się Matka Boża
- Kiedy grałem w zespole "Jamal", był taki jeden dzień, od którego zaczęła się droga mojego nawrócenia. Po koncercie we Wrocławiu, podeszła do mnie kobieta i powiedziała: "Jezus cię bardzo kocha. W pewnym momencie życia będziesz miał wybór pomiędzy pozostaniem neutralnym a pójściem w Jego ślady". Wiecie, wtedy takie hasło to do mnie nie docierało za bardzo – wspominał na spotkani z młodzieżą diecezji płockiej.
- Zapomniałem o tym, wróciłem do Warszawy. Tam wynajmowałem mieszkanie. Żyłem z dziewczyną na kocią łapę. Wiem, że wielu ludziom się to nie podoba. Mnie teraz też się to nie podoba… Wtedy miałem sen, w którym siedziałem w kościele w Afryce i w tym śnie, nad tabernakulum objawiła mi się Matka Boża, płacząca łzami krwi. Nic mi więcej nie powiedziała.
Ja byłem dumy z tego, bo w rodzinie byłem uważany za takiego trochę łobuza. A tu łobuzowi śni się Matka Boża. Zadzwoniłem do mamy; myślałem – „ona taka bojaźliwa katoliczka, to teraz jej dowalę, że mi się śniła Matka Boża”. Wiecie. Prestiż. Ale nie miałem tej szansy, bo ona powiedziała, że nie ma czasu ze mną rozmawiać.
Po miesiącu, czy dwóch mama zadzwoniła do mnie i powiedziała: „słuchaj do Polski przyjeżdża taki charyzmatyk z Ugandy; może być chciał iść na sympozjum religijne?” Nie chciała użyć słowa rekolekcje, a ja pomyślałem sobie, "o, sympozjum religijne… to coś poważniejszego". Nagle przypomniałem sobie, że w tym śnie był czarny kapłan. I olśniło mnie, że choćby nie wiem co, to muszę pojechać na to "sympozjum", bo tam będzie czarny kapłan – opowiadał gość czuwania adwentowego w katedrze.
Pierwsze wrażenie z miejsca, gdzie miało się to odbyć, było nienajlepsze. - Przyjeżdżając tam, mocno się zniechęciłem. Sądziłem, że zbędzie bardziej kameralnie, coś dla ludzi poszukujących. A tu ogromna kolejka. Byłem tam ubrany w komplecie adidasa, z Jamajki, więc wyglądałem nietuzinkowo, w porównaniu ze wszystkimi "babciami moherowymi", które tam stały. Miałem ze sobą wujka ateistę. Zaczęliśmy trochę szydzić.
Dostał odpowiedź
- Wchodzę – dwa i pół tysiąca osób – wspominał dalej muzyk. - Była tam kobieta, która chyba przyszła z Białorusi, bo miała sandały starte do końca. Zacząłem się zastanawiać, co się będzie działo, skoro ludzie są gotowi przyjechać nie wiadomo skąd. Zdecydowałem jednak, że nie wkręcam się w to wszystko, robię wszystko na przekór. Gdy inni wstawali, ja siedziałem; inni siadali… ja też siedziałem.
W pewnym momencie wydarzyło się coś, co zmieniło moje życie. Moja ciekawość w życiu duchowym została zaspokojona.
Myślę, że moment nawrócenia u wielu ludzi wygląda tak, że on dostaje jasną odpowiedź na pytanie, które go dręczy. Moje pytanie było takie: jak nazywa się największe dobro, i jak nazywa się największe zło. Bo jeśli to wiesz, to możesz ustanowić skalę. A jak nie, to ustanawiasz własną skalę. Ja chciałem działać według Boskiej skali, bo moja skala jako człowieka, nie będzie udana. Odpowiedź dostałem w tym momencie, gdy o. John Bashobora, bo o niego chodziło, wyszedł z Najświętszym Sakramentem. Wtedy zaczęły się dziać rzeczy, które, jak dotąd myślałem, dzieją się na filmach, zwłaszcza na filmach o egzorcyzmach. A to zaczęło się dziać na moich oczach. Być może było tam z 20 osób grubo opętanych, które na pewno przyszły tam, by zostać uwolnione. Gdy o. Bashobora postawił Najświętszy Sakrament, to dostałem odpowiedź na moje pytanie. Bo Sakrament stał, a te osoby leżały. Miałem męska, logiczną odpowiedź. Opętani leżą, Sakrament stoi, czyli - Bóg contra szatan – 7:0. Wtedy nadałem imię największemu dobru i najgorszemu złu. Od tamtej pory, wiem, jaka jest skala. Wtedy gdy masz świadomość, że jest taka skala, wtedy łatwiej się tobie poruszać, bo jesteś pewny, wiesz, nie błądzisz.
Zalogowani do Kościoła
- Wracając to tematu tego czuwania „Największy wybór”; ten wybór już podjęli za was rodzice. Wiem, że teraz krąży takie przeświadczenie, w wielu kręgach mówi się – rodzice mogli mi dać wybór, zamiast ochrzcić. Wtedy pomyślałem, o trzech królach. Wyobraźcie sobie, że symultaniczne trzech kapłanów, w ich systemie duchowym ma dokładnie tę samą wizję. Mało tego, jeszcze za nią idą. Wyobraźcie sobie, jaką oni mogli mieć wiarę i jaka ta wizja musiała być mocna, by ci trzej królowie podjęli ją, by iść za jakąś gwiazdą. Reprezentując swoją religię, oni tak naprawdę oddali pokłon chrześcijaństwu.
Dlatego mówię ci – idź i dziękuj rodzicom, że cię ochrzcili. My bardzo często patrzymy na ludzki aspekt Kościoła. Ale co nam po tym? Sakrament to boski aspekt.
Dziękują Bogu, że masz chrzest, że zostałeś zalogowany na stałe do Kościoła, bo w każdej chwili masz możliwość oczyszczenia się ze swoich grzechów – przekonywał muzyk.
Nie będziesz aniołem
Z jakimi obawami musiał się zmierzyć? - Ludzie myślą, że zaraz po nawróceniu jesteś święty. Ja w ogóle myślałem, że po nawróceniu nie będę rapował. Mysławem, że hip hop się skończy, że będę takim aniołem, lewitującym nad ziemią. I tego się bałem najbardziej. Bałem się, że już się skończy moje męstwo. Ale nie. I mówię to teraz do wszystkich”chłopów”, którzy się boją nawrócenia: „będziecie bardziej męscy, niż jesteście teraz”.
Nawrócenie nazywam w pełni świadomym wyborem Jezusa Chrystusa, jako swego Pana. Nie tak jak kiedyś, że może On, a może ktoś inny… albo że jeszcze wiele wyborów…
am