Ten las pamięta wojnę i kryje w sobie doły śmierci. Tam, od 1939 do 1940 roku, Niemcy wymordowali od dwóch do czterech tysięcy Polaków.
- Czym wobec tego staje się skrwileński las i to miejsce kaźni kilku tysięcy osób na Raku, gdzie sprawujemy dziś Eucharystię i czcimy pamięć pomordowanych? Tu, gdzie słychać było krzyk bezbronnych ludzi, wcześniej aresztowanych, bezlitośnie bitych, barbarzyńsko torturowanych w rypińskim Domu Kaźni. Tu gdzie dochodził ich lament i płacz, potem serie karabinów maszynowych, i wreszcie, na koniec, przeraźliwa cisza. Tu, gdzie później, pod koniec wojny, chciano znowu zatrzeć wszelkie ślady tej ”zbrodni do dziś nieukaranej”, ściągając w to miejsce nawet piec krematoryjny, aby w nim palić wykopywane z ziemi ludzkie szczątki. W tajemnicę tego lasu i innych miejsc kaźni: w Rypinie, lasku rusinowskim i w Księtnem, wpisuje się jeszcze jedno pytanie. Zadawali je sobie świadkowie tamtych wojennych wydarzeń: jak to się stało, że ci, których dobrze znano: sąsiedzi, znajomi, często spokrewnieni miejscowi koloniści niemieccy, przerodzili się w katów i utworzyli zbrodniczą organizację ”Selbstschutz”? (…) Za dużo przelano tu krwi! Zbyt wiele okrucieństw dokonano w tym lesie! Zbyt wielką ofiarę złożono! Pamiętajcie i wierzcie, bo Chrystusowi jesteście! – mówił biskup płocki.
W czasie Mszy św. modlono się za rodziny pomordowanych, aby umieli przebaczyć prześladowcom i mężnie znieśli swoje krzywdy.
– Utrzymuję z nimi kontakt, zapraszam co roku na nasze uroczystości, ale ich jest już coraz mniej, bo są schorowani i w podeszłym wieku. Wciąż jednak modlą się z nami ci, którzy w tym lesie stracili swoich najbliższych – powiedział ”Gościowi Płockiemu” ks. kan. Władysław Jagiełło, proboszcz w Skrwilnie.
ks. Włodzimierz Piętka